W numerze 33 z 18 sierpnia 1928 r. tygodnika "Świat" ukazał się tekst o Domu Aktora Weterana Scen Polskich w Skolimowie. Jego autorem jest nie byle kto ... sam Wacław Grubiński. Urodzony 25 stycznia 1883 r. w Warszawie dramatopisarz, prozaik, felietonista i recenzent teatralny w 1931 r. został prezesem Związku Autorów Dramatycznych. Związany był z wieloma czasopismami, m.in. "Książką", "Światem", "Kurierem Porannym", "Tygodnikiem Ilustrowanym", "Wiadomościami Literackimi", "Kurierem Warszawskim". Był także redaktorem naczelnym pism "Teatr i życie wytworne" oraz "Echo Tygodnia". W styczniu 1940 r. został aresztowany przez NKWD i skazany na karę śmierci. Karę zamieniono na 10 lat łagrów. Opuścił Rosję z armią gen. Andersa. Zamieszkał w Londynie. Tutaj związał się z "Wiadomościami" i "Rzeczpospolitą Polską". Był założycielem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Zmarł 8 czerwca 1973 r. w Londynie.
Stoi
sobie w słońcu, jak w pożarze, spokojnie urodziwy dom dwupiętrowy, czerwoną
dachówką jak czapą wysoką, nakryty. Posiada dwa fronty i jedno tylko tyły:
boczne. Bokiem się tutaj wchodzi, jeżeli chce się tutaj wejść od tyłu. Jeden
front uśmiecha się werandą na plant kolejkowy i bawi swoje pogodne oblicze
ładnym – z daleka – widokiem pociągu, który udaje prawdziwą lokomotywę i prawdziwe wagony, wiezie lalki,
dymi, dyszy, gwiżdże i klekocze, a potem wysiadają z niego ludzie dorośli z
dziećmi; drugi zaś front domu spogląda poprzez klomby i zagony truskawek,
poziomek, sałaty, marchewki, ku rzece Jeziorce, płynącej dyskretnie za
wyniesionym nieco brzegiem. Młode drzewka owocowe, ustawione rzędami,
zapowiadają uroczo przyszły swój rozrost, przyszłą swoja płodność i odrobinę cienia, którego teraz na całym terenie ze świecą szukać w południe, a drewniana
siateczka, biegnąca wokół ogrodu, niby tresowana pajęczyna, aż się prosi o
płaszcz z winnych liści.
Na
werandzie w koszykowych fotelach siedzą, jak na scenie, syci oklasków i owacji,
posiwiali artyści. Obok nich młodzież, rozumiejąca własnym doświadczeniem
Vauvenargues’owe[1]
powiedzenie, iż pierwsze chwile sławy są rozkoszniejsze, niż pierwsze promienie
wschodzącego słońca. I pierwsi i drudzy są tutaj u siebie: ten komfortowy dom o
pięknym hallu, o trzydziestu pokojach, urządzonych ze smakiem, o kilku wannach,
o bibliotece (trzy tysiące książek… jeszcze nie skatalogowanych), o
pięciolampowym aparacie radio, ten dom skanalizowany prywatnie i zelektryfikowany gminnie. To dom Aktora
Polskiego.
Rządy w nim sprawuje ZASP przez swoich prokonsulów, ale jego stałym dożywotnim kuratorem jest p[an] Antoni Bednarczyk, bo energią, zapobiegliwością, uporem p[ana] Bednarczyka, na gruncie ofiarowanym przez pana sędziego Wacława Prekera[2], wyrosło w Skolimowie prześliczne „Schronisko”, proszące się o nazwę nie tylko mniej pokorną, ale wręcz o imionisko pyszne. Ja bym był za Elsynorem[3], ponieważ w dzień i w nocy chodzą po tych krużgankach duchy świetnie zagranych ról… przez kogo zagranych? Przez tych, co teraz tutaj mieszkają, lub przez tych, o których tutaj się opowiada. Na ścianach portrety Bogusławskiego, Królikowskiego, Modrzejewskiej, a z najmłodszych gwiazd portret Poli Negri, która na międzynarodowym ekranie kinematograficznym rozsławiła polska sztukę dramatyczną śród obcych narodów po obydwóch stronach oceanu, wzruszając miliony ludzi, nie znających polskiego języka.
Obok pani Mrozowskiej-Toeplitzowej księżna Negri Mdiwani[4] należy do najhojniejszych ofiarodawczyń na rzecz skolimowskiego gmachu aktorskiego.
Ogromny
hall podłużny tak jest budowany, aby mógł służyć jako widownia teatralna. Na
początku i na końcu tego hallu znajdują się dwie estrady, z których jedna może
być podzielona na loże lub na „balkon pierwszego pietra”, druga zaś może być
użyta jako scena teatru kameralnego. P[an] Jerzy Leszczyński, odwiedziwszy
Skolimów, po powrocie z Biarritz[5], wpadł na żartobliwy
pomysł stworzenia tutaj eksperymentalnego teatru i, z tym pełnym uroku
dowcipem, który rozbraja najobraźliwsze powagi, zaproponował przy wspólnym
obiedzie, oczywiście już przy deserze, wystawienie „Ślubów panieński” Fredry, w
miejscowej obsadzie emerytalnej. Zanim jednak zgodzi się na to p[ani]
Siedlecka, p[ani] Żołopińska, p[an] Sapalski i
inni, w hallu wieczorami zasiadają panie z robótkami szydełkowymi w
ruchliwych rączkach, a pani Palińska manewruje aparatem radio.
-
Warszawa. Koncert w Dolinie Szwajcarskiej. Dyryguje pan Mazurkiewicz.
|
Gdy pani Palińska próbuje chwytać fale zagraniczne, ze wszystkich stron pcha się do Skolimowa natrętny Niemiec – z odczytem o szkodliwości alkoholu. Tymczasem pani Sławińska, spędzająca tutaj rekonwalescencje przed wyjazdem do Lublina, do teatru miejskiego pod dyrekcją p[ana] Grodnickiego, opowiada anegdoty. Co chwila rozlegają się salwy śmiechu. Stateczni emeryci już o godzinie dziewiątej znikają z hallu, natomiast młodzież artystyczna, która tu przybyła, jak do pensjonatu, aby łyknąć wiejskiego powietrza przez tydzień lub miesiąc, aby odpocząć po turkocie miejskim, aby zobaczyć „wolna okolicę”, nie namalowana przez p[ana] Frycza lub Drabika, siedzi nieco dłużej, gwarząc, niby przy kominku, przy eterycznych wrzątkach radioaparatu. P[an] Mariusz Maszyński tryska humorem, nawet przegrywając partię szachów do dyr[ektora] Wacława Nowakowskiego, pani Witoldowa Rolandowa, ułożywszy spać swoją romantyczną sześcioletnią Lalę (z którą w dzień wojuje po oficersku obrany Józio Mazurkiewicz), słucha opowiadania pani Maszyńskiej o Ewie, pięcioletnim żywym portrecie pana Mariusza (tylko na czarno, bo czuprynkę wzięła od mateczki):
-
Dzisiaj tak się modliła Ewusia: „Proszę Boziuni o zdrowie dla tatusia, dla
mamusi, dla Karoliny, dla Ewusi i dla much na lepie”.
Rozweselona
pani Zabiełło-Mazurkiewiczowa gubi oczko i upuszcza igłę, a pani Palińska woła
o ciszę, bo zdaje się, że złapała operetkę budapesztańską.
W
dzień artyści rozpryskują się po okolicy. Niektórzy żałują, że Pałac Aktora nie
posiada łódki, ponieważ nęci ich przejażdżka po burzliwych wodach Jeziorki. Kto
wie, może na przyszły rok otrzymają kajak, albo motorówkę, od jakiego
wielbiciela teatru. Królikowskiemu zapisała w testamencie kilka tysięcy rubli
pewna pani „przez wdzięczność za doznane dzięki niemu wzruszenia”. Może jaki
bogaty teatroman, rozpromieniony na sztuce np. Zabłockiego, ofiaruje artystom
mały jacht, nazywający się np. „Fircyk w zalotach”.
Po pamiętnej burzy Elsynor otrzymał dwa piorunochrony. W ogrodzie, zresztą, nie zanotowano ani jednego złamanego drzewka, bo co prawda, jak już wspomniałem, jest to jedyny ogród w Polsce, pozbawiony cienia. Nad tym właśnie debatował ostatnio pan prezes Śliwicki z panem Pawłowskim, po czym zakupiono w lesie kabackim trzysta pięćdziesiąt świerków, które otoczą Dom Aktora zwartą nieprzeniknioną ścianą.
W
każdym razie już dzisiaj można powinszować artystom scenicznym tego obszernego
gmachu śród pól, nad rzeczką, w sąsiedztwie iglastego lasu, jako miejsca, dokąd
może przyjechać choćby na kilkodniowy rzetelny wypoczynek zmęczona „Kobieta,
która zabiła”, sfatygowany „Otello”, albo „szczęśliwy Franio”. Po maleńkim
przesileniu na stanowisku gospodyni i pod czujnym okiem legata ZASPu, p[ana] Jana
Pawłowskiego, wpadającego tutaj często, niespodziewanie, a lubiącego wszędzie
zajrzeć, wszystko sprawdzić, o wszystko zapytać, tudzież umiejącego
miejscowych funkcjonariuszy natchnąć
zamiłowaniem do wydajnej pracy, Elsynor skolimowski szczyci się wyborna
kuchnią, uprzejma służbą i stale zwiększającym się komfortem. Jest tam tak
wygodnie i przyjemnie, że np. pan dyr[ektor] Józef Kotarbiński po odbytej
kuracji w Truskawcu[6]
przybył z małżonką do Skolimowa i w ciszy nadjeziorańskiej spisuje pamiętne dla
historii teatru krakowskiego dzieje swojej w tym teatrze kierowniczej
działalności.
Tutaj
odprężają się nerwy, tutaj jest rano kąpiel słoneczna, tutaj nie ma polityki …
Wacław
Grubiński
zdjęcia z pisma "Świat" znanego warszawskiego fotografa Jana Malarskiego (1883-1959)
[1] Luc de Clapiers markiz Vauvenargues
(6.08.1715 r. - 28.05.1747 r.) francuski dyplomata i oficer. Rozgłos i sławę
zdobył opublikowanym w 1746 r. zbiorem aforyzmów i maksym.
[2] Wacław
Preker (1869-1936) właściciel majątku Skolimów.
[3] Zamek Kronborg
w duńskim mieście Helsingor – nazwany przez Szekspira „Elsynor”.
[4] Pola
Negri.
[5]
Miejscowość w francuskich Pirenejach.
[6]
Truskawiec, jedno z najlepszych uzdrowisk II
Rzeczypospolitej, leżące 90 km od Lwowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz