W 1883 r. przy ulicy Pięknej w Warszawie Cecylia Plater-Zyberkówna otworzyła Zakład Rzemiosł dla Kobiet. Z czasem postanowiła otworzyć nową szkołę, tym razem pod Warszawą. W 1890 r. odkupiła od Leona Braunsteina Chyliczki za kwotę 40 000 rubli. Rok później, we wrześniu 1891 r. Zakład Gospodarczy rozpoczął działalność. Zajęcia prowadzone były w budynku gospodarczym, który mieścił kuchnię, piekarnię, pralnię oraz jadalnię dla uczennic, a także małą kaplicę. Właścicielka i nauczycielki mieszkały w tzw. "Poniatówce". W 1895 r. dodatkowo zbudowano budynek (tzw. „drewniaczek”), który pełnił rolę internatu dla dziewcząt. Z czasem okazało się, że te pomieszczenia są już niewystarczające dla prowadzenia szkoły.
W 1899 r. rozpoczęto więc budowę nowego gmachu, który po trzech latach został oddany do użytku. Od wschodu wejście do budynku zdobiła oszklona weranda, a od zachodu duży taras z balustradą. W suterenie znajdowały się szatnia, pralnia, magazyny, umywalnia i sanitariaty. Budynek spełniał wszystkie wymogi nowoczesnego zakładu. Dlatego też uruchomiono nowe działy kształcenia gospodarczego: spiżarnia, kuchnia, piekarnia, przetwory owocowe, jarzynowe i mięsne, pralnia, porządki domowe, mleczarnia, hodowla drobiu, trzody chlewnej, ogrodnictwo i ratownictwo. Do tego doszły zajęcia dodatkowe takie jak: etyka, pedagogika, higieny, ekonomia społeczna oraz prawoznawstwo.
W pierwszej fazie istnienia zakładu uczennicami były głównie panny ze wsi, uczące się m.in. na gospodynie, kucharki, praczki. Jednak stopniowo zaczęto przyjmować panienki z wykształceniem średnim. Po 1906 r. przyjmowano już wyłącznie absolwentki szkół średnich.
Cecylia Plater-Zyberkówna. Zdjęcie z strony pl.wikipedia.org |
W pierwszej fazie istnienia zakładu uczennicami były głównie panny ze wsi, uczące się m.in. na gospodynie, kucharki, praczki. Jednak stopniowo zaczęto przyjmować panienki z wykształceniem średnim. Po 1906 r. przyjmowano już wyłącznie absolwentki szkół średnich.
Dokładny opis Zakładu Gospodarczego w Chyliczkach z tego okresu znajdujemy w trzech numerach tygodnika "Kronika rodzinna" w materiale podpisanym przez "Wolę" i "Czyn" (sic!).
Jeden dzień w Chyliczkach
Ciemny, smutny, pochmurny ranek zawisł nad Warszawą i deszcz grozi lada chwila, nie zwracając jednak uwagi na niepewna pogodę, wsiadamy do dorożki i każemy wieźć się na stację Grójeckiej kolejki. W kilkanaście minut stajemy na miejscu, lecz tu zaraz słyszymy słowa:
– "Pociąg odszedł przed chwilą!" –
jesteśmy więc spóźnione; cóż teraz robić? umówiłyśmy się wczoraj z całym towarzystwem, wszyscy już pewnie pojechali, a co z nami będzie? Niedługo jednak zadajemy sobie te pytania, bo oto spostrzegamy kilka osób z naszego grona, zapewne także spóźnionych i niewiedzących co czynić. Spotykamy się zaraz i wspólnie naradzamy: następny pociąg wychodzi dopiero za kilka godzin – całe nasze towarzystwo, od dawna już w Chyliczkach zgromadzone, niepokoić się o nas będzie, czekać więc tak długo niepodobna; musimy innego sposobu się chwycić, to też we trzy, decydując się, bez dłuższego namysłu wsiadamy do jednej, ze stojących jednokonnej, małej bryczuszki i, sprawdziwszy tylko, czy nie Żyd jest jej właścicielem, każemy jechać do Chyliczek, zostawiając resztę maruderów własnemu ich pomysłowi.
jesteśmy więc spóźnione; cóż teraz robić? umówiłyśmy się wczoraj z całym towarzystwem, wszyscy już pewnie pojechali, a co z nami będzie? Niedługo jednak zadajemy sobie te pytania, bo oto spostrzegamy kilka osób z naszego grona, zapewne także spóźnionych i niewiedzących co czynić. Spotykamy się zaraz i wspólnie naradzamy: następny pociąg wychodzi dopiero za kilka godzin – całe nasze towarzystwo, od dawna już w Chyliczkach zgromadzone, niepokoić się o nas będzie, czekać więc tak długo niepodobna; musimy innego sposobu się chwycić, to też we trzy, decydując się, bez dłuższego namysłu wsiadamy do jednej, ze stojących jednokonnej, małej bryczuszki i, sprawdziwszy tylko, czy nie Żyd jest jej właścicielem, każemy jechać do Chyliczek, zostawiając resztę maruderów własnemu ich pomysłowi.
Stąd ruszała kolejka do Piaseczna. Plac Unii Lubelskiej (dawniej Plac Keksholmski). Zdjęcie ze strony duchywarszawy.blogspot.com |
Zaledwie jednak ujechałyśmy niecałą wiorstę drogi, zaskoczył nas, ten od rana grożący, silny deszcz wraz z gradem, a ponieważ bryczka była bez żadnego nakrycia, a i my również, licząc na podróż koleją, nic z sobą nie wzięłyśmy, więc też od razu doszczętnie zostałyśmy przemoczone i woda strumieniami z nas ściekała, wobec czego wygląd każdej był tak zabawnym, że nas to ciągłe pobudzało do szalonej wesołości.
Na szczęście niedługo deszcz ustaje, niebo się trochę rozjaśnia i nawet słońce przebłyskuje z po za chmur, ażeby nas swymi promieniami osuszyć.
Po półtorej godzinie dojeżdżamy już do Piaseczna, małego miasteczka, skąd do Chyliczek już tylko niecała wiorsta, ale niema więcej szosy, a droga pokryta jest tak gęstym i głębokim błotem, że biedne konisko musiało dobywać sił wszystkich, aby nas z niego wyciągnąć; my zaś z przerażeniem oczekiwałyśmy chwili, gdy, wskutek silniejszego przechylenia bryczki, znajdziemy się na dnie tego błota.
Szczęście jednak, bez dalszych już wypadków, wjeżdżamy w bramę, mijamy kilka domków, ogród i stajemy przed dużym, murowanym domem z oszklonym wejściem, w którego oknach ukazują się białe chusteczki i zaciekawione oczy praktykantek. Zawstydzone naszym opłakanym wyglądem, wchodzimy do obszernej i widnej sieni o terakotowej posadzce; stamtąd dostajemy się na wewnętrzny korytarz i do pokoju przyjęć, gdzie witamy całe już prawie zgromadzone towarzystwo, opowiadając o przygodach i otrzymując pochwały za okazaną energię.
Na szczęście niedługo deszcz ustaje, niebo się trochę rozjaśnia i nawet słońce przebłyskuje z po za chmur, ażeby nas swymi promieniami osuszyć.
Po półtorej godzinie dojeżdżamy już do Piaseczna, małego miasteczka, skąd do Chyliczek już tylko niecała wiorsta, ale niema więcej szosy, a droga pokryta jest tak gęstym i głębokim błotem, że biedne konisko musiało dobywać sił wszystkich, aby nas z niego wyciągnąć; my zaś z przerażeniem oczekiwałyśmy chwili, gdy, wskutek silniejszego przechylenia bryczki, znajdziemy się na dnie tego błota.
Szczęście jednak, bez dalszych już wypadków, wjeżdżamy w bramę, mijamy kilka domków, ogród i stajemy przed dużym, murowanym domem z oszklonym wejściem, w którego oknach ukazują się białe chusteczki i zaciekawione oczy praktykantek. Zawstydzone naszym opłakanym wyglądem, wchodzimy do obszernej i widnej sieni o terakotowej posadzce; stamtąd dostajemy się na wewnętrzny korytarz i do pokoju przyjęć, gdzie witamy całe już prawie zgromadzone towarzystwo, opowiadając o przygodach i otrzymując pochwały za okazaną energię.
Zanim cośkolwiek zwiedzać zaczniemy, przyprowadzamy jako tako do porządku bardzo nieładnie wyglądające ubiory nasze, w czym dopomagają nam uczące się tu panienki, które, dla rozgrzania nas, przyniosły gorącego rosołu własne zapewne roboty.
W pokoju, do którego najpierw wprowadzone jesteśmy, t.j. w tak zwanej poczekalni, zwracają uwagę, rozwieszone na ścianach, tablice z malowanymi wyobrażeniami kur rozmaitego gatunku, a stojący w rogu wypchany kogut wygląda bardzo wspaniale; oprócz tego spostrzegłyśmy fotograficzna grupę uczennic , które już dawniej zakład ten opuściły. Dalej tablicę, na której znajduje się wypalona krowa, podzielona na części numerowane, według gatunku mięsa; jest to robota jednej z uczennic, podobno wynik pobieranych tu lekcji weterynarii.
Wszędzie, tak w pokojach, jak i korytarzach i schodach uderza wzorowy porządek i nadzwyczajna czystość, która więcej posiada uroku, niż komfort najwyszukańszy, a zaniedbany.
Wysuszone i ogrzane zaczynamy zwiedzanie zakładu od kaplicy, która jest niewielka, ale bardzo miłe robi wrażenie: widna, jasna, o ładnych, kolorowych oknach, z których na jednym przedstawiona jest Matka Boska. Chrystus ukrzyżowany spogląda z głównego ołtarza, a w bocznym Królowa nasza Jasno-Górska czeka na przychodzących do Niej z prośbami, aby ich zawsze wysłuchać. Jakże miło być musi uczennicom, gdy znużone całodzienną pracą fizyczną, co dzień; przy wspólnym, wieczornym pacierzu zgromadzają się tutaj, zjednoczone duchem i modlitwą.
Z kaplicy udajemy się do sypialni panienek, które dzielą się na praktykantki i uczennice. Różnica między pierwszymi a drugimi polega na wyższej opłacie i lepszym stole; w zajęciach różnicy nie ma żadnej. Wszystkie wstają o godzinie 7-ej i same muszą sobie posłać łóżka, oczyścić suknie i trzewiki, a to w tym celu, ażeby się nauczyły obywać bez ciągłej usługi.
Zajęcia mają teoretyczne i praktyczne. Słuchają wykładów higieny, weterynarii, hodowli, mleczarstwa; w lecie ogrodnik, przyjeżdżający z Warszawy, udziela lekcji ogrodnictwa. Poza tym uczą się wykonywania własnoręcznie wszelkich robót praktycznych; same gotują, piorą, prasują, zajmują się około drobiu i trzody.
Praktykantek jest trzynaście. Sypialnia ich przedstawia nader miły widok; jest to duża, jasna sala, podzielona na 15 maleńkich pokoików, tak, że każda panienek posiada swój kącik osobny. Pokoik taki ma trzy, nie bardzo wysokie, drewniane ścianki jasno-zielonawego koloru, z ciemniejszymi wrębami, a zamiast czwartej, białą firankę zasuwaną, stanowiącą wejście. Znajduje się tam łóżko biało zasłane, obok niego szafka na suknie i bieliznę, umywalka z białą miednicą, nad łóżkiem półeczki na wszelkie drobiazgi.
Uczennice śpią także wszystkie w jednej sali, ale łóżka ich niczym nie są rozdzielone; umywalnie również mają wspólne, tylko poprzegradzane białymi firaneczkami.
Do sypialni przytyka pokój dla nie zaraźliwie chorych.
Na drugim piętrze znajduje się strych, na którym rzędami ustawione są skrzynie drewniane na bieliznę do prania, każda z napisem, na jakie części bielizny jest przeznaczona. Pod ścianami stoją oznaczone numerami kosze i kufry praktykantek, dalej w osobnym oddziale skład ubrań uczennic, a więc: szafa na mundurki, z których każdy wisi pod swoim numerem, szafa na suknie nie mundurowe, wieszadła na okrycia, półki na buciki i kalosze, a wszystko to w należytym porządku.
W dalszych oddziałach strychu znajdują się rozmaite zapasy spiżarniane i rzeczy zapasowe. Winda dochodzi aż na samą górę, nie ma więc trudności w znoszeniu choćby najcięższych przedmiotów. Ze strychu wracamy na dół, do jadalni, w której, na wprost drzwi, zawieszony jest obraz Chrystusa, błogosławiącego chleb. W oznaczonych godzinach przy dwóch stołach zasiadają panienki do posiłku. Zastawa przechowywana jest w szafie, stojącej w rogu pokoju; prócz niej znajduje się inna z wieloma przegródkami, przeznaczonymi na podręczne rzeczy panienek. Naprzeciwko jadalni, oddzielona od niej korytarzem, jest umieszczona spiżarnia. Wchodzić do niej wszystkim panienkom nie wolno, tylko dyżurna przez wycięte w drzwiach okienko podaje żądane przedmioty. Szufladki i półki zapełnione słojami zawierają wszystko, co w gospodarstwie w ciągu całego dnia może być potrzebne. u sufitu wiszą na bloczkach woreczki z rozmaitymi kaszami, owocami suszonymi i t.d. Ze spiżarni przechodzimy do kuchni, których jest dwie obok siebie. Jak w jednej, tak w drugiej, ogromny komin dochodzi aż do środka izby, podłoga kamienna bardzo ładna i czysta. W ogóle czystość wszędzie panuje; w kuchni naturalnie starają się o nią najwięcej. Stoją więc dla kucharek umywalki do mycia rąk wraz z ręcznikami; obok zmywaczki do naczyń, z których jedna służy do pierwszego zmycia brudnych naczyń, druga do potoknięcia ich w czystej wodzie. Umyte sztuki stawia się na specjalnym przyrządzie, złożonym z całego rzędu pręcików, poziomo na drewnianej podstawie osadzonych, na których naczynie z wody ocieka. na półce w bliskości komina cała armia słoików zawiera mąkę, korzenie i wszelkie przyprawy.
W suterynach mieszczą się; mleczarnia, lodownia, spiżarnia główna, piekarnia, skład węgla, lampiarnia i izba robocza.
Podczas naszego zwiedzania trzy panienki zajęte były w mleczarni; dwie układały masło, nadając mu przy pomocy odpowiednich deszczułek formę sześciokątną, a jedna wyżłobionymi deseczkami kręciła kulki, z których każda miała ważyć łut. W tej formie otrzymują praktykantki masło do kolacji, każda po trzy kulki. Do oddzielenia śmietanki używa się centryfugi i ochładzacza; do wyrobu masła – baryłek, poruszanych za pomocą korby ręcznej.
Obok mleczarni znajduje się serownia. Składa się ona z dwóch izb: w pierwszej jest urządzony komin z dużym kotłem do gotowania twarogu, w drugiej skład serów. Na niskich półkach leżą one rzędami, czekając swego dojrzewania, które nie następuje prędzej, jak we dwa miesiące od chwili wyrobu. W spiżarni głównej zgromadzone są wszelkie zapasy: szynki, słonina solona, ułożone w beczułkach marynaty, najrozmaitsze konserwy, zarówno z owoców, jak jarzyn np. groszku, szparagów i t.p. Przy gotowaniu konserw w słoikach nie używają tutaj siana, jak to się najczęściej zdarza, lecz specjalnego przyrządu, który składa się z ażurowego cylindra, stojącego na szerokiej, metalowej podstawie i posiadającego u góry jak gdyby łapki do podtrzymywania kompotierek. Te ostatnie nie są obwiązane pęcherzem, lecz zamykają się hermetycznie przy pomocy plastra gumowego i szerokiego korka. Przyrząd ten doskonale zabezpiecza słoiki od stłuczenia, a konserwy od zepsucia, widziałyśmy bowiem konserwy, stojące przeszło rok, doskonale zachowane.
Lampiarnia służy za skład lamp i miejsce do ich czyszczenia. Czynność ta należy również do uczących się panienek i dokonywana bywa, według określonych przepisów. Najpierw więc dyżurna rozkłada duży kawałek flaneli, na nim układa szkła i pojedyncze, rozebrane części lamp, z których każdą czyści za pomocą odpowiednich przyrządów (szczoteczek, drucików, waty), potem wszystkie części składa i dopiero nalewa naftę.
Piekarnia składała się z dwóch izb: w jednej, zawierającej wszelkie do tego potrzebne naczynia, wyrabiają ciasto; w drugiej – pieką je w wielkim piecu chlebowym.
Dalsze zwiedzanie przerwane zostało obiadem, który przyrządziły same uczennice tutejsze, dając tym świadectwo, że wiele się nauczyły i skorzystały.
Po obiedzie zaczęłyśmy oglądanie gospodarstwa wewnętrznego od kurników, urządzonych bardzo praktycznie; widziałyśmy tu "inkubator", czyli przyrząd służący do wylęgania kurcząt, a także inny, zwany "hydromatką", w którym ogrzewają się małe kurczęta, za pomocą gorącej wody. Wszystkie kurniki mają asfaltowe podłogi, co bardzo sprzyja porządkowi, a przy tym jest pożyteczne, gdyż z takiej podłogi łatwiej zebrać nawóz, który bywa dość drogo sprzedawany do białoskórnictwa. Grzędy urządzone są w ten sposób, że wszystkie znajdują się na jednej wysokości; gdyż, jeżeli jest inaczej, wtedy, stosownie do przysłowia, które mówi: "daj kurze grzędę, a ona rzecze: jeszcze wyżej siędę" – rzeczywiście wszystkie kury chcą usiąść najwyżej, a wtedy powstaje zamieszanie i niezgoda, której unikać trzeba nawet między nierozumnymi istotami.
Każda kura ma swój osobny koszyk do znoszenia jaj – do wysiadywania zaś mają również osobne i zupełnie spokojne miejsca.
Ziarno znajduje się w naczyniach tak urządzonych, że się z nich wysypać nie może; woda zaś jest w gliniankach, z których spływa powoli siłą ciężkości do znajdującej się u spodu miseczki. Wspaniałe okazy kurzego rodu przechadzały się dumnie, wzbudzając rzeczywiście podziw swą postacią. Przyzwyczajone są one widocznie do odwiedzin, bo bardzo łaskawie pozwalały się brać do ręki i głaskać.
Mniej grzecznymi okazały się kaczki i gęsi, bo powitały nas krzykliwymi głosami, to też pożegnałyśmy je prędko, aby przejść do stworzeń czworonożnych i nie odznaczających się w ogóle porządkiem, te jednak, które tu widziałyśmy, były wyjątkowo czysto utrzymane. Chlewy mają asfaltową podłogę, a każda sztuka posiada w swej klatce wzniesione miejsce ze słomy, służące za posłanie. Koryta urządzone są w ten sposób, że jedzenie kładzie się ze strony zewnętrznej i nic się rozlewać, ani rozrzucać nie może. Zaraz obok chlewów znajduje się parnik do gotowania kartofli, stanowiących pokarm trzody.
Z chlewów udałyśmy się do obory, gdzie krów jest niewiele wprawdzie, ale za to doskonale utrzymanych; co dzień są myte i czyszczone szczotką, a obejście z nimi jest łagodne, co podobno wpływać ma bardzo na zwiększenie wydajności mleka. W oborze znajduje się tablica, na której zapisywany bywa udój mleka trzy razy dziennie.
Objaśnienia o wszystkim przy zwiedzaniu dawała nam jedna z praktykantek, a ze sposobu w jaki mówiła znać było, że nabyła w Chyliczkach gruntownych wiadomości.
Niejedno jeszcze widzieć by się tu dało, ale ponieważ pociąg nie czeka, więc, bojąc się powtórnego spóźnienia, zbierać się musimy z powrotem do Piaseczna. Cała droga do Warszawy przeszła bardzo prędko w wesołym towarzystwie, przy ożywionej rozmowie, przeplatanej śpiewem chóralnym. Zakład chyliczkowski tak dodatnie na każdym wywrzeć musi wrażenie, że niejedną z nas ogarnęła chęć przepędzenia jakiegoś czasu w tym miłym ustroniu, gdzie nabyć można tyle ważnych wiadomości, a także tej najpotrzebniejszej, ale i najtrudniejszej zarazem umiejętności urządzenia sobie życia podług ściśle przepisanego regulaminu, tak jak to właśnie daje się zauważyć w Chyliczkach.
To też, unosząc z tej jednodniowej wycieczki bardzo miłe wspomnienie, wyrażamy przy tym życzenie, aby kraj nasz posiadał jak najwięcej podobnie pożytecznych zakładów.
za:
"Kronika rodzinna. Tygodnik obrazkowy, popularny, religijno-społeczny dla rodzin katolickich" z 1903 r., Dział obrazkowy;
nr 40 z 18 września (1 października), s.317(957) - 318(958);
nr 41 z 25 września (8 października), s.324(980) - s. 326(982);
nr 43 z 9(22) października, s.341(1129) - s.342(1130).
uwspółcześniłem pisownię (np. spiżarnia a nie śpiżarnia; korytarz a nie kurytarz; i inne)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz