wtorek, 25 października 2016

Hel - 1920 r.

Jest początek czerwca 1920 r. Trwa wojna na wschodzie Rzeczypospolitej. Wojsko Polskie po wiosennych sukcesach odpiera kontrofensywę sowiecką. Rozpoczyna walkę z 1 Armią Konną Budionnego. W gazetach nic nie zapowiada nadciągającej burzy...
"Kurier Warszawski"[1] w tym czasie publikuje m.in. tekst o wakacyjnym wypoczynku nad morzem. Tekst, który właściwie zniechęca do wyjazdu na półwysep helski. I to wcale nie z powodu wojny...
Jego autorem jest ks. Paweł Stefański (1897-1947) proboszcz w latach 1917-1947 parafii Jastarnia. 

Widok Helu, 1920 r. Zdjęcie ze strony fotopolska.eu

Jastarnia na Helu

Zdaje się, że dużo gości kąpielowych i harcerzy wybiera się w lecie na półwysep Hel, aby na polskim wybrzeżu wypocząć. Ochota wielka - ale rozczarowanie będzie może jeszcze większe, a to z następujących przyczyn:
Na półwyspie mamy 5 skromnych wiosek rybackich: Hel, Bór, Jastarnię, Kuzwelt [Kuźnica] i Chałupy, z których każda liczy około 80 rodzin. Z tych tylko 15-20 w każdej wiosce mogłoby odstąpić po jednym pokoju, a i to po części niemożliwe, bo brak odpowiedniego urządzenia, przede wszystkim łóżek i pościeli.
Po największej części rybacy zamieszkują sami cały dom, składający się z izby, komory i kuchni, a sprzętów domowych posiadają tylko tyle, ile koniecznie potrzebują. Z tego wynika, że tylko kilku zamożniejszych rybaków może kilku gości przyjąć.
W Helu samym stosunki są lepsze, bo jest dom kuracyjny i rybacy już od lat gości przyjmowali, reszta zaś wiosek dotychczas odcięta od świata najwyżej 100 osób razem (ugo) umieścić może, ale goście musieliby przywieźć ze sobą bieliznę, po części i pościel - ubogich rybaków nie stać na to.
Dodać jeszcze należy, że już teraz prawie wszystkie wolne mieszkania na sezon są wynajęte.
Jeżeli już trudno o mieszkanie, to aprowizacja przedstawia jeszcze większe trudności.
Rybacy mąkę i t.d. tylko na karty dostają. Mięsa nie ma tu i na nie nawet kart się dla półwyspu nie wystawia. Wszystko z Pucka sprowadzać trzeba. W wiosce gburskiej[2] mimo przepisów łatwiej o kawałek chleba dla gości, ale skądże rybacy wziąć mają, kiedy chleb na karty nawet dla nich samych nie wystarcza? A nim karty przez sołtysa dla gości zamówione nadejdą i nim się mąkę na owe karty z Pucka sprowadzi, to i kilka tygodni upłynie. Ale ryby, ryby!! Niech tylko przez dłuższy czas silny wiatr wieje, co się w lecie często zdarza, to przez kilka tygodni i świeżych ryb nie ma i trzeba się wówczas szwedzkim śledziem zadowolić. Dlatego też rybacy jedynie tylko mieszkanie wynajmować mogą, a staranie się o żywność gościom pozostawić muszą. Dla karczmarzy zaś jest rzeczą wprost niemożliwą dla większej liczby gości dostarczyć obiadów i kolacji.
Przestrzega się zatem jak najusilniej przed przyjazdem, bo łatwo zdarzyć się może, że gość nawet noclegu nie dostanie.
Ks. Stefański proboszcz


Tekst ten przedrukował m.in. "Goniec Częstochowski" nr 125 z 5 czerwca 1920 r. i to na pierwszej stronie. Zauważyć warto, że tego dnia armia sowiecka przerwała linię frontu. Rozpoczął się odwrót Wojska Polskiego ze wschodu. 

Ksiądz Stefański w swoich "Wspomnieniach z Jastarni 1917-1939" zanotował ciekawe spostrzeżenie:

Widok Helu, 1920 r. Zdjęcie ze strony fotopolska.eu

Dziś już sobie trudno wyobrazić, jak letnicy bez kolei i bez portu łódkami, kutrami z Pucka znaleźli drogę do nas. Nie było żadnej stałej komunikacji, wszystko odbywało się "okazją". Od Helu do Jastarni był już wprawdzie tor kolejowy, ale jedynie dla kolejki polowej.


[1] "Kurier Warszawski" nr 150 z 1 czerwca 1920 r. (wydanie wieczorne), s. 6
[2] gburzy (gburowie) w XV-XIX w., zamożni chłopi na Pomorzu, posiadający własne duże gospodarstwa (tzw. gburstwa).


wtorek, 18 października 2016

Skolimów - jesień 1934 r.

Przeglądając prasę okresu II Rzeczypospolitej natrafiłem na kolejny materiał opisujący życie w Domu Weterana Scen Polskich w Skolimowie. Tutaj legendarni artyści polskiego teatru mogli godnie spędzić starość. Tekst został napisany przez znaną feministkę Jadwigę Migową.


Wśród weteranów sceny w Skolimowie

Jesień powlokła gorącą purpurą liście dzikiego wina, oplatające werandy, schroniska dla weteranów Skolimowie. Czerwienią się kule ostatnich georginii na klombach. Tu i ówdzie widać jeszcze kwiaty nasturcji i żółte margerytki, a wewnątrz tego białego domostwa po korytarzach i pokojach snuje się blada melancholia i szara nuda. Na ścianach w poszczególnych pokojach szarfy wieńców, których kwiaty zeschły już dawno i na proch się rozkruszyły, wyblakłe fotografie, pamiątki lat dawnych, bezpowrotnie minionych.


Schronisko weteranów sceny w Skolimowie pod Warszawą



Pierwsza wizytę składam Adolfinie Zimajer[1], tej słynnej niegdyś we wszystkich krajach Europy i Ameryce gwieździe operetki, srebrzystogłosej i pełnej czaru kobiecego „Zimajerce”. Artystka leży w łóżku, bo rękę i nogę ma unieruchomioną silnie rozwiniętym artretyzmem. Pamięć jednakowoż i wzrok funkcjonują doskonale, albowiem w chwili, kiedy chcę przypomnieć się p[ani] Zimajer, której nie widziałam czas dłuższy, staruszka przerywa mi, prawie oburzona.

Adolfina Zimajer przykuta artretyzmem do łóżka

– Poznaję, pamiętam doskonale. Jakżebym mogła nie poznać!

Na ścianie obok łóżka muzeum pamiątek. Fotografie Adolfiny Zimajer wiedeńskie, warszawskie, berlińskie, petersburskie, amerykańskie, w najrozmaitszych rolach. Suknie z tiurniurami, wysokie, spiętrzone fryzury, olbrzymie kapelusze z piórami i kwiatami przypominają, że ta gwiazda teatru świeciła pełnym blaskiem w drugiej połowie XIX stulecia. W ramki oprawny, na honorowym miejscu, telegram od Heleny Modrzejewskiej[2] z serdecznymi gratulacjami z powodu sukcesów „Zimajerki” w Berlinie. Jak wiadomo, Modrzejewska była pierwszą żoną męża Adolfiny Zimajer, Modrzejewskiego[3]. Obie panie odnosiły się do siebie zawsze bardzo życzliwie, a „Zimajerkę” nazywano nieraz „Modrzejewska operetki”.

W schronisku znajduje się w tej chwili dwanaście osób. Spotykam Tam Mariana Kiernickiego[4], doskonałego aktora charakterystycznego, którego nie tak dawno widywaliśmy na scenie teatru Narodowego i Letniego.

– Starzeję się – mówi z uśmiechem Kiernicki. – Praca jeszcze człowieka trzymała, a ten spokój i ta cisza pochylają do ziemi…

W ostatnich czasach w schronisku zmarło kilka osób, między niemi znana niegdyś komediowa aktorka Siedlecka[5], oraz aktorka i dyrektorka teatrów prowincjonalnych Żołopińska[6]. Obie przekroczyły już 80 lat…

– Sprzeczały się zawsze z p[anią] Zimajer – opowiada mi jedna z pensjonariuszek – która z nich młodsza. Bo i tutaj kobiety ujmują sobie lat, choć im to jest zupełnie niepotrzebne. Ale taka już słabostka.

Maria Palińska[7], Elertowiczowa[8], Prekoński[9] i Kiernicki przy stoliku

Toczą się nieraz zażarte walki:

– Bo moja pani, kiedy ja grałam…

Mężczyźni, których jest mniejszość, więcej interesują się polityką, radiem i ogrodem. Kobiety wolą czytanie powieści, pasjanse i ploteczki.

Jeżeliby tak zajrzeć każdemu z tych staruszków głęboko w serce, to na pewno tli się tam jeszcze jakaś iskierka nadziei, że nie pozostanie na zawsze w tym schronisku, że stanie się jakiś cud, który znowu powoła go do pracy na scenie.

Pamiątki minionych lat

Bo przecież ci ludzie wszystkie swoje marzenia i ukochania w pracę teatralną włożyli. Są wśród tych weteranów aktorzy, którzy niegdyś zajmowali świetne stanowiska, posiadali sławę, wielbicieli, duże dochody. Są i tacy, którzy całe życie biedowali, grywając „ogony” po prowincjonalnych teatrzykach, ale wszyscy jednakowo tkwią duszą i ciałem w teatrze.

J. Migowa[10]

Zdjęcia: Agencja Fotograficzna „Światowida” (zdjęcia opublikowałem oryginalne z tygodnika, w zbiorach NAC zachowały się wszystkie cztery)

tekst: „Światowid” nr 45 z 4 listopada 1934 r., s. 11




[1]Adolfina Zimajer z d. Wodecka (ps. Modrzejewska) urodziła sie 26 czerwca 1852 r. we Lwowie. Zadebiutowała na scenie w 1866 r. Odtwórczyni około 250 ról w operetkach, komediach, operach. W 1923 r. wycofała sie ze sceny, a w 1928 r. zamieszkała w Domu Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Zmarła tu 9 kwietnia 1939 r.
[2] Helena Modrzejewska. 
[3] Oficjalnie małżeństwem nie byli. Mieli dwójkę dzieci. 
[4] Marian Kiernicki urodził się 18 września 1864 r. w Śniatyniu. Zadebiutował na scenie w 1884 r. Zmarł 24 kwietnia 1945 r. w Skolimowie. 
[5] Bolesława Siedlecka z d. Kołogórska urodziła się 8 stycznia 1857 r. w Strzeżewie w powiecie gnieźnieńskim. Zadebiutowała na scenie w 1870 r. Zmarła 2 listopada 1933 r. w Skolimowie. 
[6] Teofila Żołopińska z d. Płaczkowska urodziła się 22 kwietnia 1854 r. w Warszawie. Zadebiutowała na scenie w 1872 r. Zmarła 22 września 1934 r. w Skolimowie.
[7] Maria Palińska, zamężna Rusiecka urodziła się 5 kwietnia 1874 r. w Warszawie. Zadebiutowała na scenie w 1897 r. Zmarła 18 stycznia 1940 r. w Skolimowie.
[8] Wiktoria (właściwie Filomena) Elertowiczowa z d. Kossobudzka urodziła się 22 lipca 1879 r. Zadebiutowała na scenie przed 1900 r. Zmarła 16 kwietnia 1941 r. w Skolimowie.
[9] Władysław Prekański urodził się 13 września 1867 r. w Radomiu. Zadebiutował w 1886 r. Zmarł 16 lutego 1936 r. w Skolimowie. 
[10] Jadwiga Maria Migowa (ps.Kamil Norden) urodziła się 19 maja 1891 r. w Będzinie, zmarła w maju 1942 r. w Ravensbruck. Dziennikarka i pisarka,m.in. korespondentka krakowskiego "Światowida". 



wtorek, 11 października 2016

Konstancin - lato 1925 r.

W jednym z czasopism okresu II Rzeczypospolitej znalazłem ciekawe spostrzeżenia anonimowego autora  dotyczące podwarszawskich miejscowości...

Z letnisk podwarszawskich

Każda stolica ma i musi mieć około siebie jakby wieniec podmiejskich letnisk. Życie miejskie, rujnujące nerwy współczesnego człowieka nie tylko pracą jego, ale i swoimi rozrywkami, wymaga tego rodzaju miejsc nie leczenia się w ścisłym znaczeniu słowa, ale odpoczynku i wytchnienia. Związani zawodowymi zajęciami mieszkańcy stolicy nie zawsze, nawet wtedy, gdy materialne przeszkody dla nich nie istnieją, mogą się zbytnio oddalać od swojej właściwej siedziby. Stąd wyjazd do odleglejszych uzdrowisk nie zawsze jest dla nich możliwy, na to zaś, by rodziny wysyłać dalej, samemu zaś pozostać w mieście i wskutek tego zerwać z najbliższymi kontakt na dłuższy czas, nie każdy się zgodzi. I Warszawa z dawna już otoczona jest takim wieńcem podmiejskich letnisk. Bardzo często pisała już o nich literatura, zwłaszcza satyryczna.

Przed dworcem kolejki podmiejskiej, nie tak „strasznie”
wyglądającej jak ją „unieśmiertelnił” Perzyński

Wybitny ironista współczesnej doby, p[an] Włodzimierz Perzyński[1], bardzo dowcipnie wyśmiewał w popularnych swoich szkicach humorystycznych wszystkie usterki i niedomagania tych letnisk, poczynając od nieznośnego ścisku w powolnie posuwających się naprzód kolejkach podmiejskich, aż do owych „sielanek”, kiedy to w nocy spać nie można, bo wszędzie ujadają psy, a letnicy z obawy przed złodziejami co chwila strzelają na postrach z rewolwerów, aby bandytom dać znać, że i pod Warszawą czuwa straż. Te satyryczne dowcipy przesłoniły niewątpliwie istniejącą piękność i rzetelną idylliczność tych letnisk podwarszawskich, które zwłaszcza w najnowszej dobie weszły na drogę istotnie europejskiego postępu. 

Gdy Tatuś pracuje w Warszawie jego spadkobierczyni
z rozkoszną laleczką używa świeżego powietrza

Taki Konstancin na przykład lub Milanówek, może być dzisiaj już nie tyle przedmiotem drwin, ile miejscem skojarzenia nowoczesnego komfortu z pięknem przyrody. I połączenie ze stolicą jest coraz dogodniejsze, zwłaszcza oczywiście dla tych, którzy rozporządzają własnym samochodem i warunki życia nie zmuszają już Warszawiaka do rezygnowania z tych wszystkich wygód, do których przywykł w stolicy. A ponadto ma on to, czego Warszawa mu nie da: swobodę w całym życiu i miłą orzeźwiającą naturę wokół siebie. Nic więc dziwnego, że popularność Konstancina i Milanówka rośnie z każdym sezonem.

Pensjonat „Leliwa”, mieszczący się
 w jednej z najpiękniejszych will

zdjęcia z Konstancina: Agencja fotograficzna ”Światowida”

tekst za: „Światowid” nr 33 (54) z 15 sierpnia 1925 r., s.12

[1]Włodzimierz Perzyński (urodził się 6 lipca 1877 r. w Opocznie, zmarł 21 października 1930 r. w Warszawie) dramatopisarz, poeta, powieściopisarz i nowelista. Tak o Konstancinie pisał w swojej książce "Do góry nogami", w rozdziale "Willegiatura":[...] Per­łą let­nisk pod­war­szaw­skich jest Kon­stan­cin. Wszy­scy zga­dza­ją się bez za­strze­żeń, że jest to miej­sco­wość, urzą­dzo­na naj­zu­peł­niej "po eu­ro­pej­sku", mo­gą­ca śmia­ło kon­ku­ro­wać z za­gra­ni­cą. Nie­ste­ty, do­jazd do tej per­ły jest tak trud­ny, że lu­dzie za­sta­na­wia­ją się nie­raz nad tem, czy za­miast szu­kać za­gra­ni­cy u sie­bie, nie le­piej już je­chać tam, gdzie ona od­daw­na jest, na miej­scu? I jesz­cze jed­no dzi­wi wszyst­kich: gdzie w ta­kiej ma­łej lo­ko­mo­ty­wie mie­ści się tyle dymu? [...]

wtorek, 4 października 2016

Pani Linowska "fechmistrz nad fechmistrze" - 1860 r.

Polskie panie potrafią zadziwić świat, a przynajmniej Europę. Ponad 150 lat temu jedna z nich miała swoje pięć minut w stolicy Francji.



Paryski korespondent krakowskiego "Czasu" donosił:


[...] nie mam już miejsca na pochwały dla talentu panny Karoliny Królikowskiej pianistki znającej jak powiada Fiorentino, krytyk muzyczny, swego Bethowena i Chopena na palcach; ani też wspomnieć o Pannie Linowskiej występującej jako biegły fechmistrz na popisie u pani de Gercy, która w swym hotelu na ulicy przedmieścia ś. Honoryusza, przyjmowała tydzień temu gości w salonie przerobionym tą razą. Panna Linowska w polskim kostiumie, może giętkością ruchów, pewnością ataku, może też siłą wdzięków pokonała przeciwników, ofiarując im odwet w manażu Sautona [...]

"Czas" nr 67 z 21 marca 1860 r., s. 2


Informacja ta została powtórzona przez redakcję "Gazety Warszawskiej":

[...] korespondent paryski "Czasu" donosi o wielkiem powodzeniu w Paryżu panny Królikowskiej fortepiastki i o pannie Linowskiej, która odstępując od obyczajów płci słabej, występuje jako nader biegły fechmistrz. Panna Linowska, jak mówi ów korespondent, występowała najprzód u pani de Gercy, "która w swym hotelu, na przedmieściu Św. Honoryusza[1], przyjmowała tydzień temu gości w salonie zamienionym tym razem na zbrojownię. Panna Linowska, w polskim stroju, może giętkością ruchów, może pewnością ataku, może też siłą wdzięku, pokonała przeciwników, ofiarując im odwet w maneżu Sautona" [...]

"Gazeta Warszawska" nr 81 z 12(24) marca 1860 r., s. 2


Z kolei w swojej korespondencji z Paryża z 1 kwietnia 1860 r.  dla warszawskiego "Magazynu Mód" A. C. tak to ujął:

[...] Na wieczorze u vice-hrabiny de Gercy urządzono bójkę na rapiry i inne narzędzia ostrej broni. Jedna z naszych rodaczek, Panna Linowska, w kostiumie Polek konfederatek, zadziwiła wszystkich swą siłą, zręcznością i odwagą. Polka pobiła bez powstania wszystkich szermierzy francuskich, którzy sie z nią mierzyć odważyli. Słyszałem, że ma być w maneżu Sauton urządzony <assaut d'armes> dla nowej próby zręczności i popisu wdzięków pięknej Laszki.
Takie Belony, co na wielki świat występują, mają często więcej szczęścia, niż nasze ciche i gdzieś tam w Biłgoraju nieznanym cnotom poświęcające się dziewice; to mnie tylko cieszy, że podobne skarby kosmopolityczne dostają się w doczesne posiadanie najczęściej cudzoziemcom.... [...]

"Magazyn Mód i nowości dotyczących gospodarstwa domowego" nr 18 z 17(29 kwietnia) 1860 r., s. 3

Ilustracja ze strony buwcd.buw.uw.edu.pl


[1] Faubourg Saint-Honore