wtorek, 28 sierpnia 2018

"Bogacze wiejscy" z Jeziorny


Wracam do mrocznych opowieści dziejących się w naszych okolicach[1]. Jest rok 1917 ...

Z Jeziorny

Przed trzyma tygodniami [lipiec] dwaj bracia Jakóbiakowie[2] i gospodarz Matjasik [Matyjasik] pobili w sposób okrutny ubogą wyrobnicę, Mariannę Narożniakową, za drobną kradzież marchwi na ich polu. Władze gminne odwiozły ciężko chorą kobietę do Warszawy po ratunek przez operację. 
Narożniakowa, jako wdową, jest matką dwojga nieletnich dzieci i jedyną ich żywicielką. Od kilku tygodni obłożna i ciężko chora matka w ostatniej nędzy pogrążyła rodzinę. Sprawa jest w toku. Zbrodniarzy władze miejscowe pociągnęły do odpowiedzialności.


Jacek Łącki, Samotne żniwa. Zdjęcia za: allegro.pl


W ubiegły zaś wtorek [7 sierpnia] zaszedł fakt drugi pobicia przez gospodarza z Jeziorny nędzarza, który z głodu dobrał się do garstki kartofli. Złamano mu rękę, a dziś nędzarz ten już walczy ze śmiercią. 

Takich to czynów nieludzkiego zdziczenia dopuszczają się bogacze wiejscy z Jeziorny, których mienia podczas niedawnego pożaru [15 lipca] ratować nawet nie chciano za nieludzkość względom nędzy biedaków, zdzierstwo i nieuczynność[3]. Ludność bezrolna żyje tu literalnie bez kawałka chleba wobec cen szalenie wygórowanych, od których nie odstępują zdziercy. "Gryźta bodaj kamienie, kiedy na chleb was nie stać" — oto odpowiedź tych panów położenia wobec klęski głodowej swych bliźnich. 

za: "Kurier Warszawski" nr 221 z 12 sierpnia 1917 r. (niedziela)



[2] 13 lutego 1922 r. dokonano napadu i zabito gospodarza wsi Zakrzew Karola Szczepanika. Policja radomska ujęła sprawców już 14 lutego, byli nimi bracia Franciszek i Stefan Jakóbiakowie. Czyżby byli to ci sami sprawcy?

wtorek, 21 sierpnia 2018

Z Warszawy do Pernambuco

Ot, taka mała historyjka...


26 kwietnia 1932 r. na Poczcie Głównej w Warszawie, mieszczącej się na placu Napoleona, został nadany list do Ameryki Południowej.

Poczta Główna w Warszawie. Zdjęcie za: fotopolska.eu

List ten był adresowany do firmy handlowej "Hermann Stolz i Cia" urzędującej w Recife-Pernambuco w Brazyli pod adresem ul. Marques de Olinda 35.

Siedziba firmy "Hermann Stolz" w Pernambuco. 
Zdjęcie za: topicos.de

Przesyłka dotarła najpierw pocztą lotniczą do Berlina-Friedrichshafen, a stamtąd dalej poleciała sterowcem L.Z. 127 "Graf Zeppelin" do Pernambuco (4 lot do Ameryki Południowej).

L.Z. 127 "Graf Zeppelin" kotwiczący w Pernambuco, 1934. 
Zdjęcie za: pinterest.com

List ten był prawdopodobnie przesyłką filatelistyczną. W owym czasie wiele osób zbierało różnego rodzaju ciekawostki filatelistyczne, takie jak np. przesyłki balonowe czy sterowcowe. Świadczyć o tym może duża ilość wysyłanych listów do firmy "Hermann Stolz", z różnych krajów przez te same osoby. Prawdopodobnie nadawcą tej przesyłki był Hermann Sieger (1902-1954) filatelista niemiecki, który w 1930 r. opublikował pierwszy katalog znaczków pocztowych "Sieger Katalog der Zeppelin-Post".




wtorek, 14 sierpnia 2018

Zabawa w Skolimowie w 1902 r.

Mamy upalne lato. W każdy weekend coś się dzieje w konstanciński Parku Zdrojowym czy w "Hugonówce". Nikogo to już nie dziwi... tak być powinno. 
A jak tu było ponad 100 lat temu?


Sierpniówka w Skolimowie [14.08.1902]

O ile pogoda dopisze, sierpniówka w Skolimowie zapowiada się wybornie. Wyszukano piękną polankę w lesie oborskim, odpowiednią do tańca. 
Punkt zborny o godz. 3 i 1/2 po poł[udniu] w parku Skolimowskim, obok głównego wejścia, skąd na ukwieconych wozach wyruszą uczestnicy zabawy. 
Dla gości warszawskich najodpowiedniejszy pociąg kolejki wilanowskiej o godz. 2-ej po poł[udniu]
Słyszeliśmy, że wiele z młodzieży wybiera się na tę zabawę konno. 
Powrót kolejką o 11-ej wieczorem zapewniony. 
W razie deszczu zabawa odbędzie się w nadchodzącą niedzielę, t[o] j[est] 17-go b[ieżącego] m[iesiąca], o tejże godzinie.

wtorek, 7 sierpnia 2018

Zamieszki w Konstancinie w 1936 r.

Był wtorek 30 czerwca 1936 r. Na konstancińskiej stacji spokój. Nie ma już śladu po tłumach, które przewinęły się tutaj w sobotę i niedzielę. Co prawda ruch jest trochę większy niż zwykle, ale właśnie zaczęły się wakacje. Na ławkach pod drewnianym budynkiem stacji siedzi kilka osób. Czekają na pociąg z Warszawy. Przyjadą nowi letnicy, trzeba ich odebrać. Część czeka, żeby tylko zaspokoić swoją ciekawość: kto tym razem przyjedzie. Senny słoneczny dzień na stacji "Konstancin". 




Nagle z pobliskiej restauracji Franciszka Berentowicza "Elite" zaczęły dochodzić podniesione głosy, okrzyki, szamotanina. Następnie z restauracji wypadło dwóch mężczyzn: kelner Peszke i miejscowy kolporter prasy, pracownik Polskiego Towarzystwa Księgarni Kolejowych RUCH, Stanisław Oślak. Kelner wyraźnie był górą i bezlitośnie obijał kolportera. Natychmiast wokół walczących zebrał się tłum. W obronie słabszego stanęło kilka osób. Między nimi był Jan TurantKędzierski. W tym czasie na stacji pełnił służbę policjant Węgliński (nr służbowy 1361). Początkowo Węgliński nie interweniował tłumacząc się tym, że nie ma do tego uprawnień. Ale tłum żądał reakcji stróża prawa. Wreszcie Węgliński wkroczył do akcji i próbował rozdzielić walczących. Dopiero po jakimś czasie udało mu się przy pomocy Turanta i Kędzierskiego zaprowadzić szarpiącego się Peszkę na posterunek policji w Jeziornie (ul. Warszawska). Tutaj wszyscy zostali wylegitymowani. Kędzierskiego odesłano do domu. Turanta policjanci postanowili zatrzymać. Towarzyszący temu zajściu tłum zaczął domagać się wypuszczenia zatrzymanego. Na odgłos awantury pojawił się na miejscu starszy posterunkowy Muszelski, który zadecydował o wypuszczeniu Turanta, żeby zapobiec dalszym rozruchom. Peszke pozostał w areszcie. Policjanci bali się wypuścić go na ulicę, żeby znowu nie doszło do rękoczynów. Stanisław Oślak zniknął gdzieś niezauważony. Wydawało się, że to już koniec sprawy. 


Nazajutrz rano - o godzinie 4.30 - do mieszkania państwa Turant, trzymających dozorostwo w "Hugonówce", zapukał posterunkowy Duma. Na miejscu spisał protokół z zajścia i poprosił, żeby Turant udał się z nim na posterunek. 

Po prawie dwugodzinnej nieobecności żona zatrzymanego Agnieszka Turantowa udała się na poszukiwanie męża. Na posterunku ku swojemu zdziwieniu i rozpaczy dowiedziała się, że mąż jej powiesił się w celi na kracie okna. Jednak do ciała jej nie dopuszczono. Dopiero po licznych interwencjach i obdukcji lekarza udało się odebrać zwłoki. 

Żona Turanta w zaistniałej sytuacji zawiadomiła stryja inżyniera Hipolita Turanta, pracownika Polskiego Radia w Katowicach, żeby coś zrobił w tej sprawie. Inżynier natychmiast interweniował w urzędzie prokuratorskim, dowodząc, że brata jego z pewnością zamordowano na posterunku policyjnym, wobec czego domaga się aresztowania wszystkich policjantów z posterunku w Jeziornie i Konstancinie, przeprowadzenia drobiazgowego śledztwa i surowego ukarania winnych. 


W trakcie prac dochodzeniowych zwłoki zbadała biegła lekarz. Stwierdziła, że śmierć nastąpiła nie na skutek powieszenia, lecz z innych przyczyn. Nad aresztowanym znęcano się w barbarzyński sposób, miał połamane kończyny, zgniecioną klatkę piersiową oraz dużą ranę na czaszce. W tej sytuacji sędzia śledczy 19 rewiru na powiat warszawski w Piasecznie w trybie pilnym postanowił zawiesić w czynnościach i usunąć z posterunku Węglińskiego i dwóch innych policjantów. 

W sobotę 4 lipca odbył się pogrzeb Jana Turanta.  Był lubiany przez mieszkańców Konstancina, którzy uważali go za człowieka spokojnego. Nigdy nie był karany sądownie i nigdy nie miał zatargów z policją. Pozostawił żonę i trójkę dzieci: 17-letniego syna Konstantego (hydraulik pracujący w Warszawie), 14-letnią Wandę i 10-letniego Wacława, uczniów szkoły powszechnej. 


Ciekawe, że o całej sprawie nie wspomniał, zawsze dobrze poinformowany, "Kurier Warszawski". Natomiast podał po czasie interesującą informację. Według niej 4 lipca [był to dzień pogrzebu] na stacji w Konstancinie policjant zatrzymał za "awantury" Szczepana Tyrkego (Tyrka). Zatrzymany stawiał opór. Powstało zbiegowisko, próbowano odbić zatrzymanego. Sytuacja była bardzo napięta. Zostały powiadomione pobliskie posterunki policji i po przybyciu posiłków udało się stróżom prawa opanować sytuację. Kilkanaście osób aresztowano i odstawiono do aresztu w Warszawie. 

Prawdopodobnie obie sprawy się łączą. W Konstancinie musiało być duże wzburzenie po śmierci Jana Turanta. Przypuszczalnie po pogrzebie część zgromadzonych wznosiła okrzyki przeciw miejscowej policji. Wśród nich zapewne wyróżniał się zatrzymany. Interwencja posterunkowego dolała tylko oliwy do ognia. Informacja o posiłkach z innych posterunków, w tym z Warszawy, wskazuje na to, że rozruchy miały szerszy zasięg. Sytuacja po pewnym czasie została opanowana przez policję. Na wszelki wypadek zatrzymanych przewieziono do Warszawy. 

Ale może być druga interpretacja opisanego przez "Kurier Warszawski" wydarzenia. Informator gazety pomylił chronologię. I to co opisał pod datą 4 lipca miało miejsce 30 czerwca. Zapewne też przekręcono nazwisko: Szczepan Tyrke (niektóre gazety Turantowi dawały imię  Szczepan) to być może Jan Turant. 


Śledztwo w sprawie śmierci Jana Turanta zostało zakończone zaskakująco szybko. Już w połowie sierpnia sprawa została umorzona. Zarzucono Turantowi, że stawiał opór władzy, wtrącając się do zajścia, a na posterunku "istotnie popełnił samobójstwo". Co dziwne, żaden ze zwolnionych policjantów nie został przywrócony do służby. 

Apelacje rodziny przez długi czas nie odniosły żadnego skutku. Rodzina nie dała jednak za wygraną. W jej imieniu adwokat Adam Kon wniósł zażalenie do wydziału III karnego Sądu Okręgowego w Warszawie. W październiku 1936 r. sąd postanowił wznowić śledztwo i przesłuchać dodatkowych 17 świadków. 

Wyniki powtórnego śledztwa nie są mi znane. 

A o kelnerze Peszke i kolporterze Oślaku historia milczy. 

opracowano na podstawie informacji z gazet: "Goniec Warszawski", "Słowo Pomorskie", "Orędownik", "Dziennik Bydgoski", "Lech - Gazeta gnieźnieńska", "Głos Lubelski", "Gazeta Polska", "Śląski Kurier Poranny", "Kurier Warszawski".