wtorek, 27 grudnia 2016

Dom dla upadłych kobiet - Piaseczno

Hrabianka Ludwika Moriconi w 1895 r. podejmuje pierwszą próbę założenia przytułku dla dziewcząt, które zbiegły z domu publicznego. Mieścił on się przy ulicy Grzybowskiej w Warszawie. Przebywało w nim pięć wychowanek. Po kilku latach powstał pomysł powołania większego schroniska. Postanowiła wspólnie z senatorową Józefiną Rembielińską[1] założyć schronisko w Piasecznie. W 1902 r. przygotowano jego projekt. 

Budynek schroniska. Zdjęcie ze strony mos-piaseczno.pl

W 1903 r. powstał budynek schroniska. Zakład utrzymywał się z ogrodu warzywno-owocowego (3 morgi), prac swoich wychowanek (szycie), dochodów z kapitałów i nieruchomości oraz stałych jednorocznych wpłat członków zarządu. Do roku 1907 r. przewinęło się przez jego mury 520 prostytutek (57 nie udało się zresocjalizować). 7 stycznia 1908 r. hrabianka zarejestrowała Towarzystwo Schronienia św. Małgorzaty[2]. Towarzystwo miało zamiar działać na terenie całego Królestwa Polskiego, tworząc ośrodki, które miały wyciągać dziewczęta i kobiety z prostytucji. Ważnym elementem w tym procesie było to, że przyjęcie do schroniska automatyczne wykreślało dziewczynę z rejestru policyjno-lekarskiego[3].



Tak pisała w czerwcu 1903 r. o otwarciu schroniska "Kronika Rodzinna"[4]:
W zeszłym tygodniu, w Piasecznie pod Warszawą, odbył się akt poświecenia zakładu opiekuńczo-poprawczego, pod wezwaniem św. Małgorzaty, dla upadłych kobiet.

Nowy gmach, wzniesiony obok dawnego domku drewnianego, jest zaopatrzony we wszystkie niezbędne urządzenia, a nawet w pewne wygody i udoskonalenia. W suterynach mieszczą się; jadalnia dla wychowanek, kuchnie, pralnie i pomieszczenia dla służby, na dole znajduje się szwalnia, pracownie do tkania i haftu, oraz pokój przyjęć i salonik wspólny. Na pierwszym piętrze mieszczą się sypialnie i łazienki.

W zakładzie znajduje się obecnie 46 dziewcząt, które zajmują się pracami ręcznymi i zarabiają razem na swe utrzymanie około 1500 rubli rocznie.

Dzięki moralnej pracy zapoczątkodawczyń zakładu pp. senatorowej Rembielińskiej i hrabianki Morikoni [winno być Moriconi], wiele zepsutych dziewcząt, które łatwo mogą zejść do najniższych mętów społecznych, znajdzie tu opiekę i po kilku latach wyjdzie z wdzięcznością za oderwanie ich od dawnego życia. Niechaj więc ci, którzy rozumieją doniosłość zakładu św. Małgorzaty, poprą dobra chęci założycielek, mając to przeświadczenie, że każdy grosz na ten cel złożony, będzie umiejętnie użyty i wyda obfite plony.


Sześć lat później, w 1909 r., wychodzący w Warszawie tygodnik "Czystość" tak opisał sytuację w schronisku [5]:
[...] Zakładem w Piasecznie zawiaduje hrabianka Ludwika Moriconi. Dziewczyna silnego i bujnego, niepohamowanego temperamentu, wpadła w nieszczęścia i znalazła pociechę w oddaniu całego swego życia na ratowanie upadłych kobiet. Przez zakład jej przeszło do 600 dziewcząt. Urządzenie było podług nowoczesnych zasad higieny. Umywalnie składały się z szeregu zamykanych komóreczek, z odpowiednim urządzeniem, aby codzień wychowanki mogły zupełnie się wymyć. Praca w ogrodzie i w polu, i przy gospodarstwie. Ale i religijności bardzo dużo. Bo L. Moriconi była penitentką Ojca Honorata kapucyna i utworzyła tercjańskie zgromadzenie dla ratowania prostytutek, a sama była ich przełożoną. Więc naturalnie, że cała reguła honoratek, opisana przez Bojarską w Kabale pobożnych, grała w Piasecznem swe wysokie tony. Częsta spowiedź i komunia. Niektóre wychowanki dochodziły do tej doskonałości, że komunikowały codzień. Ale czasami niebo obracało się w piekło, nie tylko po wyjściu wychowanki z zakładu, jak to zwykle bywa z wychowaniem klasztornym, ale i w samym zakładzie, i dla całego zakładu. Przyszły czasy humanizmu, radziliśmy postawienie zakładu na świecką stopę, ale próby zawiodły. Honoratki porzuciły Piaseczno i zakład upadł. Prawdopodobnie zostanie kupiony przez siostry Dobrego Pasterza. [...] 


Budynek schroniska. Zdjęcie ze strony przeglądpiaseczynski.pl

Małgorzata Szturomska w "Przeglądzie Piaseczyńskim"[6] dodaje, że schroniskiem zarządzało [w tym momencie?] Ministerstwo Spraw Wewnętrznych pod kontrolą Warszawskiej Rady Dobroczynności.



W 1930 r. rozpoczęto budowę następnego domu, w którym od 1933 r. siostry Zgromadzenia Służebnic Matki Dobrego Pasterza prowadziły "Zakład Wychowawczy dla Dziewcząt - Matki Bożej Miłosierdzia".

[1] Pracowała też społecznie przy kościele pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny na Lesznie, patrz m.in. "Kurier Warszawski" nr 93 z 2 kwietnia 1896 r., dodatek poranny, s. 2.
[2] Małgorzata urodziła się w Laviano w 1247 r. Słynęła z urody. Mając 17 lat uciekła z domu i została kochanką arystokraty z Moltepuciano. Urodziła mu syna. Mimo próśb nie wziął z nią ślubu. Jej kochanek został zamordowany przez rabusiów w 1274 r. Po jego śmierci zwróciła rodzinie zamordowanego wszystkie dobra. Do swojego domu nie wróciła. Udała się z synem do Krotony. Po trzech latach prób została przyjęta do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego. Zmarła w 1297 r.

[3] Jolanta Sikorska-Kulesza, Zło tolerowane. Prostytucja w Królestwie Polskim w XIX wieku, Warszawa 2004, s. 342. 
[4]"Kronika Rodzinna" nr 25 z 5(18) czerwca 1903 r., Zakład św. Małgorzaty w Piasecznie.
[5]"Czystość. Tygodnik etyczny" nr 26 z 26 czerwca 1909 r., A. Wr[óblewski], Przytułki dla upadłych kobiet, s.414-415. 
[6] Małgorzata Szturomska, Opowieść o pewnej hrabinie i piaseczyńskim schronisku, czyli jak ratowano kobiety upadłe, 9 września 2015 r., www.przegladpiaseczynski.pl/historia

wtorek, 20 grudnia 2016

Kolęda z 1914 roku

Mieczysław Władysław Opałek, historyk Lwowa, bibliofil i badacz kultury, urodził się we lwim grodzie 9 września 1881 r. W wieku 33 lat zaciągnął się do Legionów Polskich. Służył w nich jako szeregowiec. W okresie II Rzeczypospolitej pełnił funkcję dyrektora Szkoły Męskiej im. św. Marii Magdaleny (1933-1940). W 1925 r. był współzałożycielem Towarzystwa Miłośników Książki. Należał do Związku Legionistów Polskich. Zmarł w 6 maja 1964 r. w Nowym Sączu. Próbował swoich sił jako poeta. Pozostawił m.in. piękną kolędę, którą napisał służąc w Legionach.

Mieczysław Opałek. Zdjęcie ze strony  pl.wikipedia.org

"Kolęda z roku 1914"

Hej w dzień narodzenia
Syna Jedynego,
Ojca Przedwiecznego
Boga prawdziwego,
Ludu rzesze rojne
Ruszyły na wojnę –
Hej, kolęda, kolęda!

Wre wojna z moskalem,
W Polsce wielkie święto,
Boć z piekieł wasalem
Za bary się wzięto,
Strzelcy atakują,
Pogromy gotują –
Hej, kolęda, kolęda!

Pogoda sierpniowa
Pola całowała,
Gdy z murów Krakowa
Szła gromadka mała;
Na żołnierskie znoje,
Na zwycięskie boje –
Hej, kolęda, kolęda!

Sierpniowe promienie
Kwiaty całowały,
Ninie Narodzenie,
Pola rańtuch biały;
Oni dalej trwają,
Z wrogiem się porają –
Hej, kolęda, kolęda!

Wigilijną nocą
Wielki cud się iści
I gwiazdy migocą
Świetniej, uroczyściej;
Tam u miłej matki
Bieleją opłatki –
Hej, kolęda, kolęda!

A oni się w rowy
Strzeleckie zaszyli,
Wśród strzałów rozmowy
Swe święta przebyli
Boje mieli krwawe,
Z wrogiem ciężką sprawę,
Hej, kolęda, kolęda!

Wigilia w okopie, I Brygada. Karasin 1916 r. Zdjęcie ze zbiorów polona.pl

wtorek, 13 grudnia 2016

Czesława Przybylskiego willa "Julisin"

W tym roku minęła 80 rocznica śmierci Czesława Przybylskiego, znanego architekta, reprezentanta eklektyzmu i modernizmu.

Czesław Przybylski. Zdjęcie ze zbiorów NAC

Czesław Przybylski urodził się 19 maja 1880 r. w Warszawie. Po skończeniu szkoły realnej rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej, którą ukończył w 1904 r. Następnie udał się na dalsze studia do Szkoły Sztuk Pięknych w Paryżu, a po dwóch latach przeniósł się do Karlsruhe. W 1908 r. zamieszkał w Wiedniu. W tym samym roku wrócił do kraju. Pracował zawodowo w Warszawie, a w czasie I wojny światowej przebywał na Ukrainie. W 1919 r. został profesorem Politechniki Warszawskiej. W wojnie 1920 r. walczył jako ochotnik. W 1931 r. został profesorem zwyczajnym. 


Przybylski miał wiele zrealizowanych projektów architektonicznych. Początkowo w swojej twórczości nawiązywał do spuścizny historycznej (zwłaszcza do klasycyzmu), uwzględniając jednak zasady funkcjonalności budynku i nowoczesności konstrukcji. Po I wojnie światowej jego budynki uzyskiwały coraz prostsze, minimalistyczne formy przy coraz bardziej monumentalnej skali.
Odznaczony był m.in. Krzyżem Komandorskim Polonia Restituta. W 1935 r. został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury. Zmarł w Warszawie 14 stycznia 1936 r. 

Willa "Julisin", ok. 1936 r. Zdjęcie ze strony muzeumkonstancina.pl

W 1933 r. zaprojektował dla Gustawa Wertheima, willę, nazwaną "Julisin" od imienia żony właściciela, Julii z Kramsztyków. Budowę zakończono w 1935 r. W tym samym czasie Przybylski realizował projekt domu Funduszu Kwaterunku Wojskowego tzw. Dom bez kantów.


Willa "Julisin", elewacja południowa i plan przyziemia

Willa "Julisin", widok od zachodu
Wodotrysk przy willi "Julisin"

Niestety willa "Julisin" została nielegalnie rozebrana w 2008 r. Zachował się jedynie budynek portierni, brama wjazdowa i droga dojazdowa. Decyzją sądu ma zostać odbudowana.


wtorek, 6 grudnia 2016

Marka polska - 100 lat

Mija właśnie 100 lat od czasu wprowadzenia na części ziem Rzeczypospolitej marki polskiej.
W początkach XX w. na ziemiach polskich płacono banknotami wszystkich państw zaborczych i Polacy zdążyli się już do tego przyzwyczaić. W sierpniu 1916 roku do Warszawy wkroczyła armia niemiecka. Władze okupacyjne przystąpiły do działań na rzecz powołania banku emisyjnego. 9 grudnia tego roku została wprowadzona rozporządzeniem generał-gubernatora warszawskiego marka polska. W Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim była ona emitowana przez utworzoną w grudniu tego roku Polską Krajową Kasę Pożyczkową. Marka polska od 26 kwietnia 1917 roku stanowiła jedyny prawny środek płatniczy na tym obszarze. 1 marka polska odpowiadała 100 fenigom.


Na banknotach z 1916 roku znalazł się orzeł biały (pierwszy raz zastosowany oficjalnie od czasu upadku powstania listopadowego).


W 1924 r. marka polska została zastąpiona przez polskiego złotego.

ilustracje ze strony pl.wikipedia.org

wtorek, 29 listopada 2016

Wkroczenie Legionów do Warszawy - 1916 r.

Generał Beseler wyraził zgodę na rozmieszczenie na terenie Królestwa pułków Legionowych (Łomża, Różan, Warszawa, Modlin, Pułtusk, Nałęczów). Oddziały legionowe (3 i 4 pp oraz 2 puł) wprowadził 1 grudnia 1916 r. do Warszawy  dowódca Legionów płk Stanisław Szeptycki. W Alejach Jerozolimskich z tej okazji stanęła brama triumfalna. Następnie na Krakowskim Przedmieściu odbyła się defilada 3 pułku piechoty, a na koniec przegląd oddziałów legionowych na placu Saskim. Mimo to wkraczających legionistów Warszawa przywitała chłodno. Mieszkańcy przyglądali się im z ciekawością, ale też i z dużą niechęcią. Właściwie tylko członkowie POW zgotowali im gorące powitanie. 

Obwieszczenie informujące o wkroczeniu
Legionów do Warszawy. Ze strony polona.pl

Pułkownik Józef Haller tak opisał "pierwszą defiladę w ojczyźnie":
Wyczuliśmy rychło brak entuzjazmu w tłumach publiczności, pomiędzy którą przechodziły nasze dziarskie oddziały. Swoją drogą, wśród tej ciszy znamiennej nie brak było przejawów szczerego entuzjazmu, co się wyraziło w obrzucaniu nas w kilku miejscach kwiatami. Mój dereszowaty siwek krocząc dumnie, został uwieńczony przez uśmiechnięte i pełne radosnych łez panienki.

Brama triumfalna w Alejach Jerozolimskich

Wojciech Kossak wspominał wjazd do Warszawy: ... po tylu ciężkich... bojowych przeprawach wchodzi do Warszawy [II Brygada], do serca Polski... nastrój zimny... przed dworcem wiedeńskim nikła bramka triumfalna, na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu nieco flag w kolorach narodowych... wśród milczenia i odgłosu... nieśmiało rzucony kobiecą ręką kwiatek, za to częste wygwizdy i okrzyki "bratobójcy!"... jedyna dla nich [legionistów] owacja to grupa andrusów obojga płci, ciągle ta sama, biegnąca równo z nimi, a wykrzykująca z widoczną intencją obelżywą: "Niech żyje pierwsza Brygada!" Wykrzykują też głośno i nazwisko bohatera i wodza.

Przegląd oddziałów legionowych na placu Saskim

Stanisław Tutaj z 2 pułku ułanów ma podobne refleksje:  Ogólnie odczuliśmy wyraźną niechęć, Warszawa nie była przyjaźnie usposobiona do Legionów [...] na placu Saskim słychać było pojedyncze okrzyki w rodzaju "Niech żyją ostatecznie ci co przyjechali".

wtorek, 22 listopada 2016

Ksiądz Balul - dopowiedzenie

W ilustrowanym tygodniku religijnym "Posiew" z 1936 roku, w numerze 16 z 19 kwietnia (na stronie 251) umieszczono sprawozdanie ze spotkania Katolickiego Stowarzyszenia Kobiet w Piasecznie, którego opiekunem był ks. Wincenty Balul.


Uroczystość „Zwiastowania” w Katolickim Stowarzyszeniu Kobiet w Piasecznie
Na alejkach parku chyliczkowskiego[1] grzeją się w słońcu gromadki wróbli. Nagle cień zasłonił im słońce – frunęły w popłochu skrzydła ptasząt, a ścieżką przeszła postać kobieca. Wróble znów usadowiły się w piasku świergocąc, ale niedługo tak trwało. Bo oto tą ścieżką zaczęły przechodzić pojedyncze postacie, potem grupki mniejsze i większe, które niknęły w drzwiach parterowego domu – świetlicy chyliczkowskiej, stałej siedziby Katol[ickiego] Stowarzyszenia Kobiet[2].



Poszłyśmy śladem tych kobiet. W świetlicy wśród kilkudziesięciu zebranych osób nastrój jakiś uroczysty – oczekiwanie… W drzwiach, raz po raz otwieranych, pojawiają się postacie, które zajmują w milczeniu wolne jeszcze miejsca i zaraz biegną oczyma w stronę podium, gdzie zaimprowizowano ołtarz Matki Boskiej. Wśród kwiatów i zieleni, na tle niebieskiej draperii, figura Matki Bożej, która rozwartymi rękoma jak gdyby wszystkie zebrane, oderwane na krótki czas od szarego, codziennego życia kobiety, – chciała przygarnąć do swego miłosiernego serca.


Budynek "Poniatówki". Zdjęcie ze strony jerzy-duda.blogspot.pl


Jest niedziela przed Zwiastowaniem N[ajświętszej] M[arii] P[anny], które wypada za 3 dni. Dziś więc [22 marca], po przygotowaniu się w czasie jedniodniowych rekolekcji, członkinie Akcji Katolickiej zebrały się, by łącząc się w duchu ze wszystkimi kobietami katolickimi świata, oddać hołd Marii. Dowiedzieliśmy się o tym ze słowa wstępnego przewodniczącej, poprzedzonego modlitwą „Anioł Pański”.

W chwile potem rozbrzmiała pieśń „Inviolata” o Niepokalanym Poczęciu Najśw[iętszej] M[arii] Panny. Następnie usłyszałyśmy „Zwiastowanie” Bohdana Zaleskiego[3], a potem na ten sam temat referat, poprzedzony wstępem z Ewangelii św. Łukasza. W wyobraźni ujrzałyśmy postać Najśw[iętszej] Dziewicy, która czystość swą ślubowała Bogu. Pokorna i cicha marzyła o tym, by móc jako jedna z pierwszych oddać hołd Zbawicielowi. Nie myślała o tym, że ją właśnie Bóg wybrał. A gdy Gagryel [winno być Gabriel] zwiastował Jej nowinę, nie dziwi się – i wypowiada to słowo, na które czekał świat cały przez wiele wieków – słowo „fiat” – a wiec „niech się stanie”. Od jej zgody Bóg uzależnił zbawienie całego świata. Tak więc Maria staje się Patronką wszystkich Matek, ucząc swym przykładem, jak należy ukochać Dziecię Jezus, aby Go czcić przez całe życie. Uczy nas, jak zdobyć świętość przez zjednoczenie się z Bogiem w czasie całego swego życia.

Po referacie tym nastąpiło odnowienie przyrzeczeń i przyjęcie kilkunastu nowych członkiń, które asystent kościelny ks. prałat Balul[4] powitał w prostych, a serdecznych słowach, mówiąc o zadaniu matek-katoliczek w rodzinie, oraz roli Matki Bożej, jako przykładzie podawanym im przez Kościół. Kościół, tę Matkę najidealniejszą i najdoskonalszą, przypomina ludziom stale Jej świętami, bez których niema miesiąca w roku. Nie trzeba nam katoliczkom specjalnych dni matki, dni dziecka, – mamy ten ideał w świętej Rodzinie. A tam, gdzie istnieje kult Marii, tam jest szczęście prawdziwe, trwałe.

Ksiądz Wincenty Balul, 1926 r.

W drugiej zaś części, ujrzałyśmy dwa obrazki: „Ostatnie Zdrowaś” i „Królowa Jadwiga”. W pierwszym, przedstawiono nam walkę i zwycięstwo dobra w duszy dziewczyny, która dla narzeczonego chciała popełnić świętokradztwo. W następnym obrazku – naszą świętobliwą Królowę u stóp Chrystusa Ukrzyżowanego, w Kaplicy Wawelskiej.

Wyrazem nastroju panującego na Sali, był odśpiewany na zakończenie hymn „My chcemy Boga”.

Z żalem opuszczałyśmy salę i chyba to samo czuły wszystkie niewiasty, oddalające się w zmroku do swych ognisk domowych – z nowym zapasem sił duchowych.

Uczestniczka – Chyliczanka

[Pisownia w tekście została uwspółcześniona]

[1] Dziś park miejski w Piasecznie.
[2] Budynek piaseczyńskiej "Poniatówki".
[3] Józef Bohdan Zaleski - polski poeta okresu romantyzmu, urodził się 14 lutego 1802 r. w Bohatyrce, gubernia kijowska, zmarł 31 marca 1886 r. w Villepreux (Francja).
[4] Pisałem o ks. Balulu w postach z 2 i 5 lutego br.

wtorek, 15 listopada 2016

Rosyjski agent

Henryk Mackrott urodził się w 1800 r. Był synem agenta na służbie rosyjskiej Henryka seniora - fryzjera. Z czasem sam został jednym z najbardziej aktywnych urzędników tajnej policji wielkiego księcia Konstantego. Początkowo pracował dla szefa tajnej policji księcia Konstantego, Mateusza Schleya, ale w 1819 r. otrzymał samodzielne stanowisko i fundusze na zatrudnianie własnych szpiegów. Gdy wybuchło powstanie listopadowe został aresztowany. 15 sierpnia 1831 r. tłum wyciągnął więźniów z aresztu, m.in. Mackrotta  i powiesił na pobliskich latarniach. Mackrott podczas swojej dziesięcioletniej działalności sporządził około 15 tysięcy raportów dla wielkiego księcia Konstantego (przechowywane są w Archiwum Akt Dawnych). Aktualnie jest to niezastąpione źródło informacji, które pozwala na opisanie życia w XIX wiecznej Warszawie. Przytaczam poniżej fragmenty tych raportów, a właściwie donosów.

Wielki książę Konstanty Pawłowicz Romanow.
Portret ze strony wikipedia.org

Warszawa, d. 29 marca 1821 roku.
Cała Warszawa mówi o zdarzeniu świadczącym o fanatyzmie biskupów polskich. Biskup Prosperus wezwał do siebie pewnego kanonika i położywszy go brzuchem do ziemi, kazał trzymać dwóm ludziom i zaaplikował mu pięćdziesiąt kijów za to, że kanonik miał jakoby z pewną kobietą dziecko.

Warszawa, d. 16 września 1822 roku.
Brat jednego z polskich biskupów, mieszkający w Warszawie, zgwałcił własną córkę. Żyje z nią od czterech lat jak z żoną i nawet ma z nią dwoje dzieci.

Warszawa, d. 17 września 1822 roku.
Wspomniany brat biskupa, wdowiec, żyjący z własną córką jak z żoną, nazywa się Prażmowski i mieszka w domu wdowy Kilińskiej na Starym Mieście numer 67.

Ilustracja ze strony makowskimarcin.pl

Warszawa, d. 26 czerwca 1823 roku.
Na granicy pruskiej aresztowano dwóch księży, którzy przemycali tytuń, płótno i pierniki. Są to księża: Mroczkowski, proboszcz wsi Janowiec w Płockiem, i Żaboklicki, proboszcz z Grzebska, w Płockiem.

Warszawa, d. 5 listopada 1824 roku.
Na ulicy Freta w kawiarni dziewki ulicznej, Urbanowiczowej, bywają młodzi duchowni z seminarium franciszkanów. Liczba ich dochodzi do dwunastu. Są oni wszyscy kochankami Urbanowiczowej.

Warszawa, d. 17 listopada 1824 roku.
Wczoraj ksiądz kanonik Gniewczyński, słynny pijak, będąc w handlu win Nowackiego koło Zamku królewskiego, upił się tak, że położył się na ulicy w błocie.



Raporty cytuję za: Karolina Beylin, Tajemnice Warszawy z lat 1822-1830, Warszawa 1956, s. 316-318

wtorek, 8 listopada 2016

Wakacje w Konstancinie

W grudniowym numerze miesięcznika ilustrowanego "Rodzina Polska"  z 1931 roku znalazłem krótką wzmiankę o Konstancinie. Autorką jest czytelniczka miesięcznika, która odpowiedziała na apel redakcji o przysyłanie tekstów opisujących wrażenia z wakacji.


Jak spędziłam lato?
Na wezwanie od Redakcji zwrócone do naszych Szanownych Czytelniczek z prośbą o nadesłanie nam wrażeń z lata, nadeszło już wiele listów, które kolejno, w miarę tego w jakim terminie je odbieramy - będą drukowane. Za nadesłane dziękujemy, o dalsze prosimy.

Plaża w Konstancinie. Zdjęcie ze strony  konstancin.blog.pl

Szanowna Redakcjo!

W odpowiedzi na wezwanie, chętnie dzielę się memi wrażeniami z przepędzonych wakacyj. Najpierwszą troską każdej matki, a szczególniej zarobkującej, jest zabezpieczenie dziecku swemu dobre spędzenie lata. Pragnie się dziecko mieć gdzieś blisko Warszawy, aby dojazd do letniska był łatwy. Boć przecież czas urlopu matki jest krótki, najwyżej trwa miesiąc, a dziecku potrzeba zaczerpnięcia sił na cały rok, o ile więc tylko można, powinno całe długie wakacje przebywać na wsi. Warszawa niestety, żadnych okolic podmiejskich nie posiada. A te które ma, obfitują w olbrzymie braki i nieudogodnienia. Gdy chodzi o suchość klimatu, to najlepszy jest Świder, ale kilkakrotny pobyt w tej miejscowości, obrzydził mi to letnisko raz na zawsze. Przedewszystkiem drożyzną produktów. Fatalne warunki lokomocji i brak kompletny przestrzegania warunków asenizacyjnych. Ubikacje, ile utrzymane w jednej posesji, schodzą na werandy sąsiadujących, co wytwarza błędne koło bezcelowej ucieczki przed odrażającymi wyziewami. Ze smutkiem trzeba stwierdzić, że przyczyna główna złego, leży w ludzkim braku dobrej woli!
Przykre doświadczenie lat paru skłoniło mnie do szukania letniska dla mego synka w innej stronie. Wybrałam Konstancin. Jest kulturalny zadrzewiony, wyposażony w dojazd autobusowy. Jest zelektryfikowany, ma kanalizację miejscową, no i dość gęstą sieć telefoniczną, łączącą Konstancin z Warszawą.
Pobyt tu byłby doskonały gdyby nie pewne ale które wszędzie dadzą się zastrzec. Przede wszystkiem brak przystępnych pensjonatów dziecięcych, z opieką specjalną dla dzieci, pozostawionych bez rodziców. Drugą ważną rzeczą, bardzo wysokie ceny utrzymania, które wywołuje obecność lokalów rozrywkowych, nie cieszących się przytym wielkim powodzeniem.
Gdyby zatem ludzie inicjatywy w porozumieniu z czynnikami miarodajnymi zechcieli podjąć trud reorganizacji warunków naszego życia letniskowego, więcej ludzi mogłoby sobie pozwolić na odpoczynek. A korzyść byłaby podwójna. Ludzie zyskaliby zdrowie i siły do pracy na cały rok, a letniska podnosiłyby się w swoim poziomie kulturalnym.

Letniczka z Konstancina

wtorek, 1 listopada 2016

Obraz św. Teresy w Skolimowie

Mija właśnie 81 lat od czasu ufundowania jednego z pięciu obrazów skolimowskiego kościoła pw. Matki Boskiej Anielskiej. 

            Kościół pw. Matki Boskiej Anielskiej w Skolimowie.
Zdjęcie ze strony polskaniezwykla.pl

Wszyscy zainteresowani wiedzą za literaturą przedmiotu, że: w ołtarzu głównym znajduje się obraz Matki Bożej Anielskiej, wykonany przez P. Kossowskiego[1]. Jest to reprodukcja obrazu Murilla[2]. W prawej kaplicy znajduje się obraz św. Teresy, a w lewej św. Jana Chrzciciela. Ponadto w nawach bocznych obrazy: św. Antoniego Padewskiego, pędzla Macieja Wiercińskiego[3] oraz Matki Bożej Częstochowskiej. 

Mogę do tych informacji dodać jeszcze jedną cegiełkę...


Działo się to roku pańskiego 1935 gdy: Kościołowi parafialnemu w Skolimowie pod wezwaniem Najświętszej Marji Panny Anielskiej, przybył nowy obraz. Jest nim wizerunek św. Teresy od Dzieciątka Jezus, ufundowany sumptem redaktora Wł[adysława] Buchnera, w celu uczczenia pamięci jego zmarłej żony, a wykonany przez cenionego portrecistę i malarza kościelnego, p[ana] Wacława Dyzmańskiego. Obraz ten, po odprawieniu nowenny, poświęceniu i całodziennych modłach i procesji zdobi od dnia 27 z. m.[4] ołtarz imienia swojej patronki i oddany został, przy podniosłem przemówieniu przez księdza J. Kożuchowskiego[5], proboszcza skolimowskiego, pod specjalną opiekę dziewcząt w Skolimowie[6].


Kilka słów o głównych bohaterach tego wydarzenia.

Fundator obrazu Władysław Buchner, urodził się 21.04.1860 r. w Birkhead (Wielka Brytania), zmarł 12.10.1939 r. w Wilnie. Pochowany został na wileńskiej Rossie (w Warszawie na Starych Powązkach ma grób symboliczny). Dziennikarz, poeta, satyryk, redaktor, wydawca. Od 1882 r. współpracował z warszawskimi i lwowskimi czasopismami. Uprawiał głównie aktualną satyrę polityczną. Zaczynał praktykę dziennikarską w „Kurierze Porannym” Feliksa Fryze, który także redagował od 1875 r. tygodnik „Mucha”[7]. W 1888 r. kupił go Buchner i przez pięćdziesiąt lat był redaktorem naczelnym wydawnictwa i tygodnika satyrycznego ilustrowanego „Mucha”.

Władysław Buchner.
Zdjęcie ze strony galeriagapa.dho.com.pl

W początkach XX w. postanowił zamieszkać w Skolimowie. Tutaj około 1903 r. wybudował willę, którą nazwał - czemu trudno się dziwić - "Mucha".


Grób Władysława Buchnera na wileńskiej Rossie.
Zdjęcie ze strony nieobecni.com.pl

              Warszawski grób rodziny Władysława Buchnera. Zdjęcia ze strony mojecmentarze.blogspot.com


W willi przez wiele lat mieszkał także prozaik, dziennikarz, dramaturg Stefan Krzywoszewski (1866-1950). Był on założycielem i redaktorem tygodnika "Świat" (1906–1933), w latach 1915–1920 także redaktorem "Kuriera Polskiego", od 1919 r. prezesem Związku Autorów Dramatycznych, a w latach 1931–1934 dyrektorem Teatrów Miejskich i Teatru Narodowego w Warszawie.

Stefan Krzywoszewski. Zdjęcie ze strony pl.wikipedia.org

Wykonawca, malarz Wacław Dyzmański urodził się w 1874 r. Studiował w Warszawie, Monachium i Paryżu. Wiele podróżował (Włochy, Francja, Hiszpania). Swoje prace wystawiał od 1902 r. w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie, Salonie Garlińskiego, Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych, Salonie Krywulta, Salonie Niezależnych w Paryżu. W 1917 r. i 1922 r. miał swoje wystawy indywidualne w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyzmański został rozstrzelany w 1944 r. przez Niemców po upadku powstania warszawskiego. Jego pracownia wraz z całą spuścizną uległa zniszczeniu. Jedna uwaga, nie nazwałbym go malarzem kościelnym... [niestety zdjęcia Dyzmańskiego nie odnalazłem].

Willa "Mucha". Zdjęcie ze strony galeriagapa.dho.com.pl

[1] P. Kossowski, krewny Władysława Kossowskiego, jednego z budowniczych kościoła ? Nigdzie nie mogłem znaleźć informacji o tym malarzu.
[2] Bartolomé Esteban Pérez Murillo (1617-1682) hiszpański malarz barokowy.
[3] W internecie znalazłem tylko Macieja Wiercińskiego, malarza urodzonego w 1916 r. Nic więcej o nim nie wiem. Czy mógł namalować obraz w wieku 19 lat?
[4] Czyli 27 października 1935 r.
[5] Ks. Jan Kożuchowski był proboszczem parafii skolimowskiej od 9.03.1930 r. do 13.02.1941 r.
[6] "Skolimów pod Warszawą" w: "Kurier Warszawski" nr 301 z 2 listopada 1935 r. (wydanie wieczorne), s. 6.
[7] „Mucha” była wydawana w Warszawie w 1868 r. oraz w latach 1871-1939 (w latach 1905-1907 z powodu konfiskaty i zakazu jako: "Bąk", "Chrabąszcz", "Komar"). Została wznowiona w latach 1946-1947 w Łodzi, następnie wróciła do Warszawy (1948-1952). Miała swoją kontynuację jako „Szpilki”. 


wtorek, 25 października 2016

Hel - 1920 r.

Jest początek czerwca 1920 r. Trwa wojna na wschodzie Rzeczypospolitej. Wojsko Polskie po wiosennych sukcesach odpiera kontrofensywę sowiecką. Rozpoczyna walkę z 1 Armią Konną Budionnego. W gazetach nic nie zapowiada nadciągającej burzy...
"Kurier Warszawski"[1] w tym czasie publikuje m.in. tekst o wakacyjnym wypoczynku nad morzem. Tekst, który właściwie zniechęca do wyjazdu na półwysep helski. I to wcale nie z powodu wojny...
Jego autorem jest ks. Paweł Stefański (1897-1947) proboszcz w latach 1917-1947 parafii Jastarnia. 

Widok Helu, 1920 r. Zdjęcie ze strony fotopolska.eu

Jastarnia na Helu

Zdaje się, że dużo gości kąpielowych i harcerzy wybiera się w lecie na półwysep Hel, aby na polskim wybrzeżu wypocząć. Ochota wielka - ale rozczarowanie będzie może jeszcze większe, a to z następujących przyczyn:
Na półwyspie mamy 5 skromnych wiosek rybackich: Hel, Bór, Jastarnię, Kuzwelt [Kuźnica] i Chałupy, z których każda liczy około 80 rodzin. Z tych tylko 15-20 w każdej wiosce mogłoby odstąpić po jednym pokoju, a i to po części niemożliwe, bo brak odpowiedniego urządzenia, przede wszystkim łóżek i pościeli.
Po największej części rybacy zamieszkują sami cały dom, składający się z izby, komory i kuchni, a sprzętów domowych posiadają tylko tyle, ile koniecznie potrzebują. Z tego wynika, że tylko kilku zamożniejszych rybaków może kilku gości przyjąć.
W Helu samym stosunki są lepsze, bo jest dom kuracyjny i rybacy już od lat gości przyjmowali, reszta zaś wiosek dotychczas odcięta od świata najwyżej 100 osób razem (ugo) umieścić może, ale goście musieliby przywieźć ze sobą bieliznę, po części i pościel - ubogich rybaków nie stać na to.
Dodać jeszcze należy, że już teraz prawie wszystkie wolne mieszkania na sezon są wynajęte.
Jeżeli już trudno o mieszkanie, to aprowizacja przedstawia jeszcze większe trudności.
Rybacy mąkę i t.d. tylko na karty dostają. Mięsa nie ma tu i na nie nawet kart się dla półwyspu nie wystawia. Wszystko z Pucka sprowadzać trzeba. W wiosce gburskiej[2] mimo przepisów łatwiej o kawałek chleba dla gości, ale skądże rybacy wziąć mają, kiedy chleb na karty nawet dla nich samych nie wystarcza? A nim karty przez sołtysa dla gości zamówione nadejdą i nim się mąkę na owe karty z Pucka sprowadzi, to i kilka tygodni upłynie. Ale ryby, ryby!! Niech tylko przez dłuższy czas silny wiatr wieje, co się w lecie często zdarza, to przez kilka tygodni i świeżych ryb nie ma i trzeba się wówczas szwedzkim śledziem zadowolić. Dlatego też rybacy jedynie tylko mieszkanie wynajmować mogą, a staranie się o żywność gościom pozostawić muszą. Dla karczmarzy zaś jest rzeczą wprost niemożliwą dla większej liczby gości dostarczyć obiadów i kolacji.
Przestrzega się zatem jak najusilniej przed przyjazdem, bo łatwo zdarzyć się może, że gość nawet noclegu nie dostanie.
Ks. Stefański proboszcz


Tekst ten przedrukował m.in. "Goniec Częstochowski" nr 125 z 5 czerwca 1920 r. i to na pierwszej stronie. Zauważyć warto, że tego dnia armia sowiecka przerwała linię frontu. Rozpoczął się odwrót Wojska Polskiego ze wschodu. 

Ksiądz Stefański w swoich "Wspomnieniach z Jastarni 1917-1939" zanotował ciekawe spostrzeżenie:

Widok Helu, 1920 r. Zdjęcie ze strony fotopolska.eu

Dziś już sobie trudno wyobrazić, jak letnicy bez kolei i bez portu łódkami, kutrami z Pucka znaleźli drogę do nas. Nie było żadnej stałej komunikacji, wszystko odbywało się "okazją". Od Helu do Jastarni był już wprawdzie tor kolejowy, ale jedynie dla kolejki polowej.


[1] "Kurier Warszawski" nr 150 z 1 czerwca 1920 r. (wydanie wieczorne), s. 6
[2] gburzy (gburowie) w XV-XIX w., zamożni chłopi na Pomorzu, posiadający własne duże gospodarstwa (tzw. gburstwa).


wtorek, 18 października 2016

Skolimów - jesień 1934 r.

Przeglądając prasę okresu II Rzeczypospolitej natrafiłem na kolejny materiał opisujący życie w Domu Weterana Scen Polskich w Skolimowie. Tutaj legendarni artyści polskiego teatru mogli godnie spędzić starość. Tekst został napisany przez znaną feministkę Jadwigę Migową.


Wśród weteranów sceny w Skolimowie

Jesień powlokła gorącą purpurą liście dzikiego wina, oplatające werandy, schroniska dla weteranów Skolimowie. Czerwienią się kule ostatnich georginii na klombach. Tu i ówdzie widać jeszcze kwiaty nasturcji i żółte margerytki, a wewnątrz tego białego domostwa po korytarzach i pokojach snuje się blada melancholia i szara nuda. Na ścianach w poszczególnych pokojach szarfy wieńców, których kwiaty zeschły już dawno i na proch się rozkruszyły, wyblakłe fotografie, pamiątki lat dawnych, bezpowrotnie minionych.


Schronisko weteranów sceny w Skolimowie pod Warszawą



Pierwsza wizytę składam Adolfinie Zimajer[1], tej słynnej niegdyś we wszystkich krajach Europy i Ameryce gwieździe operetki, srebrzystogłosej i pełnej czaru kobiecego „Zimajerce”. Artystka leży w łóżku, bo rękę i nogę ma unieruchomioną silnie rozwiniętym artretyzmem. Pamięć jednakowoż i wzrok funkcjonują doskonale, albowiem w chwili, kiedy chcę przypomnieć się p[ani] Zimajer, której nie widziałam czas dłuższy, staruszka przerywa mi, prawie oburzona.

Adolfina Zimajer przykuta artretyzmem do łóżka

– Poznaję, pamiętam doskonale. Jakżebym mogła nie poznać!

Na ścianie obok łóżka muzeum pamiątek. Fotografie Adolfiny Zimajer wiedeńskie, warszawskie, berlińskie, petersburskie, amerykańskie, w najrozmaitszych rolach. Suknie z tiurniurami, wysokie, spiętrzone fryzury, olbrzymie kapelusze z piórami i kwiatami przypominają, że ta gwiazda teatru świeciła pełnym blaskiem w drugiej połowie XIX stulecia. W ramki oprawny, na honorowym miejscu, telegram od Heleny Modrzejewskiej[2] z serdecznymi gratulacjami z powodu sukcesów „Zimajerki” w Berlinie. Jak wiadomo, Modrzejewska była pierwszą żoną męża Adolfiny Zimajer, Modrzejewskiego[3]. Obie panie odnosiły się do siebie zawsze bardzo życzliwie, a „Zimajerkę” nazywano nieraz „Modrzejewska operetki”.

W schronisku znajduje się w tej chwili dwanaście osób. Spotykam Tam Mariana Kiernickiego[4], doskonałego aktora charakterystycznego, którego nie tak dawno widywaliśmy na scenie teatru Narodowego i Letniego.

– Starzeję się – mówi z uśmiechem Kiernicki. – Praca jeszcze człowieka trzymała, a ten spokój i ta cisza pochylają do ziemi…

W ostatnich czasach w schronisku zmarło kilka osób, między niemi znana niegdyś komediowa aktorka Siedlecka[5], oraz aktorka i dyrektorka teatrów prowincjonalnych Żołopińska[6]. Obie przekroczyły już 80 lat…

– Sprzeczały się zawsze z p[anią] Zimajer – opowiada mi jedna z pensjonariuszek – która z nich młodsza. Bo i tutaj kobiety ujmują sobie lat, choć im to jest zupełnie niepotrzebne. Ale taka już słabostka.

Maria Palińska[7], Elertowiczowa[8], Prekoński[9] i Kiernicki przy stoliku

Toczą się nieraz zażarte walki:

– Bo moja pani, kiedy ja grałam…

Mężczyźni, których jest mniejszość, więcej interesują się polityką, radiem i ogrodem. Kobiety wolą czytanie powieści, pasjanse i ploteczki.

Jeżeliby tak zajrzeć każdemu z tych staruszków głęboko w serce, to na pewno tli się tam jeszcze jakaś iskierka nadziei, że nie pozostanie na zawsze w tym schronisku, że stanie się jakiś cud, który znowu powoła go do pracy na scenie.

Pamiątki minionych lat

Bo przecież ci ludzie wszystkie swoje marzenia i ukochania w pracę teatralną włożyli. Są wśród tych weteranów aktorzy, którzy niegdyś zajmowali świetne stanowiska, posiadali sławę, wielbicieli, duże dochody. Są i tacy, którzy całe życie biedowali, grywając „ogony” po prowincjonalnych teatrzykach, ale wszyscy jednakowo tkwią duszą i ciałem w teatrze.

J. Migowa[10]

Zdjęcia: Agencja Fotograficzna „Światowida” (zdjęcia opublikowałem oryginalne z tygodnika, w zbiorach NAC zachowały się wszystkie cztery)

tekst: „Światowid” nr 45 z 4 listopada 1934 r., s. 11




[1]Adolfina Zimajer z d. Wodecka (ps. Modrzejewska) urodziła sie 26 czerwca 1852 r. we Lwowie. Zadebiutowała na scenie w 1866 r. Odtwórczyni około 250 ról w operetkach, komediach, operach. W 1923 r. wycofała sie ze sceny, a w 1928 r. zamieszkała w Domu Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Zmarła tu 9 kwietnia 1939 r.
[2] Helena Modrzejewska. 
[3] Oficjalnie małżeństwem nie byli. Mieli dwójkę dzieci. 
[4] Marian Kiernicki urodził się 18 września 1864 r. w Śniatyniu. Zadebiutował na scenie w 1884 r. Zmarł 24 kwietnia 1945 r. w Skolimowie. 
[5] Bolesława Siedlecka z d. Kołogórska urodziła się 8 stycznia 1857 r. w Strzeżewie w powiecie gnieźnieńskim. Zadebiutowała na scenie w 1870 r. Zmarła 2 listopada 1933 r. w Skolimowie. 
[6] Teofila Żołopińska z d. Płaczkowska urodziła się 22 kwietnia 1854 r. w Warszawie. Zadebiutowała na scenie w 1872 r. Zmarła 22 września 1934 r. w Skolimowie.
[7] Maria Palińska, zamężna Rusiecka urodziła się 5 kwietnia 1874 r. w Warszawie. Zadebiutowała na scenie w 1897 r. Zmarła 18 stycznia 1940 r. w Skolimowie.
[8] Wiktoria (właściwie Filomena) Elertowiczowa z d. Kossobudzka urodziła się 22 lipca 1879 r. Zadebiutowała na scenie przed 1900 r. Zmarła 16 kwietnia 1941 r. w Skolimowie.
[9] Władysław Prekański urodził się 13 września 1867 r. w Radomiu. Zadebiutował w 1886 r. Zmarł 16 lutego 1936 r. w Skolimowie. 
[10] Jadwiga Maria Migowa (ps.Kamil Norden) urodziła się 19 maja 1891 r. w Będzinie, zmarła w maju 1942 r. w Ravensbruck. Dziennikarka i pisarka,m.in. korespondentka krakowskiego "Światowida". 



wtorek, 11 października 2016

Konstancin - lato 1925 r.

W jednym z czasopism okresu II Rzeczypospolitej znalazłem ciekawe spostrzeżenia anonimowego autora  dotyczące podwarszawskich miejscowości...

Z letnisk podwarszawskich

Każda stolica ma i musi mieć około siebie jakby wieniec podmiejskich letnisk. Życie miejskie, rujnujące nerwy współczesnego człowieka nie tylko pracą jego, ale i swoimi rozrywkami, wymaga tego rodzaju miejsc nie leczenia się w ścisłym znaczeniu słowa, ale odpoczynku i wytchnienia. Związani zawodowymi zajęciami mieszkańcy stolicy nie zawsze, nawet wtedy, gdy materialne przeszkody dla nich nie istnieją, mogą się zbytnio oddalać od swojej właściwej siedziby. Stąd wyjazd do odleglejszych uzdrowisk nie zawsze jest dla nich możliwy, na to zaś, by rodziny wysyłać dalej, samemu zaś pozostać w mieście i wskutek tego zerwać z najbliższymi kontakt na dłuższy czas, nie każdy się zgodzi. I Warszawa z dawna już otoczona jest takim wieńcem podmiejskich letnisk. Bardzo często pisała już o nich literatura, zwłaszcza satyryczna.

Przed dworcem kolejki podmiejskiej, nie tak „strasznie”
wyglądającej jak ją „unieśmiertelnił” Perzyński

Wybitny ironista współczesnej doby, p[an] Włodzimierz Perzyński[1], bardzo dowcipnie wyśmiewał w popularnych swoich szkicach humorystycznych wszystkie usterki i niedomagania tych letnisk, poczynając od nieznośnego ścisku w powolnie posuwających się naprzód kolejkach podmiejskich, aż do owych „sielanek”, kiedy to w nocy spać nie można, bo wszędzie ujadają psy, a letnicy z obawy przed złodziejami co chwila strzelają na postrach z rewolwerów, aby bandytom dać znać, że i pod Warszawą czuwa straż. Te satyryczne dowcipy przesłoniły niewątpliwie istniejącą piękność i rzetelną idylliczność tych letnisk podwarszawskich, które zwłaszcza w najnowszej dobie weszły na drogę istotnie europejskiego postępu. 

Gdy Tatuś pracuje w Warszawie jego spadkobierczyni
z rozkoszną laleczką używa świeżego powietrza

Taki Konstancin na przykład lub Milanówek, może być dzisiaj już nie tyle przedmiotem drwin, ile miejscem skojarzenia nowoczesnego komfortu z pięknem przyrody. I połączenie ze stolicą jest coraz dogodniejsze, zwłaszcza oczywiście dla tych, którzy rozporządzają własnym samochodem i warunki życia nie zmuszają już Warszawiaka do rezygnowania z tych wszystkich wygód, do których przywykł w stolicy. A ponadto ma on to, czego Warszawa mu nie da: swobodę w całym życiu i miłą orzeźwiającą naturę wokół siebie. Nic więc dziwnego, że popularność Konstancina i Milanówka rośnie z każdym sezonem.

Pensjonat „Leliwa”, mieszczący się
 w jednej z najpiękniejszych will

zdjęcia z Konstancina: Agencja fotograficzna ”Światowida”

tekst za: „Światowid” nr 33 (54) z 15 sierpnia 1925 r., s.12

[1]Włodzimierz Perzyński (urodził się 6 lipca 1877 r. w Opocznie, zmarł 21 października 1930 r. w Warszawie) dramatopisarz, poeta, powieściopisarz i nowelista. Tak o Konstancinie pisał w swojej książce "Do góry nogami", w rozdziale "Willegiatura":[...] Per­łą let­nisk pod­war­szaw­skich jest Kon­stan­cin. Wszy­scy zga­dza­ją się bez za­strze­żeń, że jest to miej­sco­wość, urzą­dzo­na naj­zu­peł­niej "po eu­ro­pej­sku", mo­gą­ca śmia­ło kon­ku­ro­wać z za­gra­ni­cą. Nie­ste­ty, do­jazd do tej per­ły jest tak trud­ny, że lu­dzie za­sta­na­wia­ją się nie­raz nad tem, czy za­miast szu­kać za­gra­ni­cy u sie­bie, nie le­piej już je­chać tam, gdzie ona od­daw­na jest, na miej­scu? I jesz­cze jed­no dzi­wi wszyst­kich: gdzie w ta­kiej ma­łej lo­ko­mo­ty­wie mie­ści się tyle dymu? [...]